Tu wszystko jest przemyślane i skonstruowane tak, by sprzyjało interakcjom, rozmowie i wymianie. Są liczne kawiarnie i jadalnie. Wydziały są interdyscyplinarne – Stanford, to jakby miks akademii medycznej, politechniki, SGH i UW. Budynki są tak urządzone, by drogi studentów określonych specjalności przecinały się możliwie najczęściej. Pomieszczenia wykładowe są półokrągłe – by wszyscy mogli się widzieć. Ludzie o podobnych potrzebach zbijają się w grupy, choć dbałość o różnorodność jest tu bezdyskusyjna. „Diversity” – to słowo chyba słyszę w Kalifornii najczęściej.
Infrastruktura.
Campus ma powierzchnię zbliżoną do Żoliborza. Przydział do akademików jest losowy, ale studenci studiów licencjackich mieszkają w jednym miejscu, a magisterskich i doktoranckich w innym. Niektóre wydziały mają własne akademiki. Są też wielkie domy bractw, do których studenci studiów licencjackich mogą się dostać wykonując dziwne zadania. I są osiedla dla rodzin z dziećmi: domki-bliźniaki ustawione w krąg, z placem zabaw w środku. Po alejkach walają się rowerki, po ławeczkach książki. Jest tu siedem przedszkoli, w tym jedno w którym przeprowadza się na dzieciach eksperymenty – np. ten najsłynniejszy: „Masz tu słodycz, jeśli nie zjesz go przez kwadrans, dostaniesz takie dwa”.
Stanford niedawno zburzył cześć akademików by wybudować gigantyczne, wielopiętrowe osiedle studenckie. Z drewna, jak wszystko tutaj.
I jest przepiękna, cichutka dzielnica domów wykładowców – uczelnia wytworzyła wewnętrzny rynek nieruchomości.
Dzięki tonom przelanej wody, na kampusie jest zielono, ale wystarczy przekroczyć niewidzialny próg i o tej porze roku krajobraz przybiera barwy złoto-żółte. Niecka dziś porośnięta roślinnością wysuszoną na wiór (patrz zdjęcie z wiewiórką), przez kilka miesięcy w roku jest stawem, po którym można pływać kajakiem. Poza kampusem, bezspornie szczęśliwy żywot wiedzie ogród kaktusowy.
Od idei do infrastruktury.
Budynki wydziałowe i fantastyczna infrastruktura sportowa: stadiony, boiska, korty tenisowe zostały sfinansowane przez osoby prywatne, często absolwentów Stanford. Jeśli jesteś tu studentem, ile razy pomyślisz: „chodzili tymi alejkami, może i ja będę milarderem, jak oni”? To tu o zarodkach swoich pomysłów dyskutowali z kolegami założyciele Youtube-ów i innych Hewlett-Pacardów – choć ta ostatnia firma została założona przez dwóch wykładowców uczelni. Sfinansowali budowę dwóch budynków Inżynierii, które stoją obok siebie. Stanford zresztą został założony przez przedsiębiorcę kolejowego, który chciał coś po sobie zostawić, a jego syn przedwcześnie zmarł. Z pierwszych budynków i ogromnego kawałka ziemi powstała jedna z najlepszych uczelni na świecie! Rozkwitła, gdy otrzymała zlecenia od wojska – to początek historii Doliny Krzemowej. Tu nie daje się grantów na badania, tylko zlecenie na wyprodukowanie czegoś, co nie istnieje, z wiarą, że to zostanie wynalezione. Wartość firm, które tutaj powstały jest gigantyczna.
Na terenie kampusu jest tylko jeden sklep – z pamiątkami. I centrum handlowe – na granicy kampusu. Jest jeden kościół – wielowyznaniowy, którego proboszczem jest kobieta.
Teraz jest jeszcze pusto, trwają tylko szkoły letnie, ale za kilka tygodni przyjedzie tu kilkanaście tysięcy studentów – z wykładowcami i pracownikami administracji na pewno będzie tu ponad 20 tysięcy ludzi.
Polskich studentów przybywa tu z roku na rok, ale wieża, którą możecie zobaczyć na wielu zdjęciach, kryje w sobie dokumenty polskiej historii. Tu, z dala od Waszyngtonu i politycznych uwikłań, mieści się Instytut Hoovera – analizuje przyczyny wojen. Niemal 20% zgromadzonych tu dokumentów dotyczy Polski. Z ciekawostek: oryginalny rentgen czaszki Hitlera.
Dzięki Robert Kowalski!
O edukacji w Silicon Valley, kliknij: tutaj.