Weekendowe poranki i dni, czyli ludzie bezdomni w San Francisco.

Kiedy masz telefon za przewodnika, prędzej czy później trafisz do miejsca, gdzie śpiwór jest domem, gdzie jest nim byle wiadukt. Na chodniku kołdra odsłonięta w półkole, jakby czyimś ramieniem. Poduszka pewnie jeszcze ciepła. Wokół trochę brudnych ubrań, plastikowych naczyń, ale też woda w butelce, książka, jakby przed chwilą ktoś z tego łóżka wstał. Wszystko 30 metrów od siedziby jednego z gigantów (Adobe). Nie jest to najgłówniejsza z ulic, ale ta następna, równoległa. Tu niemal wszędzie po przespanych na ulicy nocach pozostają kartony, kołdry, śpiwory, gacie, czasem brudny materac. Sobota, już po dziewiątej. Co chwila ktoś zaczepia mnie z prośbą o ćwiartkę dolara. Czas zatroszczyć się o śniadanie.
Dziś o tej porze, barłogi są puste, bo miasto wyraźnie jest już w ruchu. Ludzie z psami i kubkami kawy wracają z joggingu. Otwarte są siłownie. W sporej sali ludzie ćwiczą jogę, ale dziesięć, piętnaście kroków przed wejściem do niej, lekko unosi się góra szmat. Przez materiałową kratkę widzę twarz. Oczy ma zamknięte.
Otwarte są wszystkie sklepy, więc wielu mieszkańców miasta niesie zakupy. Zobaczcie zdjęcia z księgarni – pod książkami wiszą nieduże karteczki z ręcznie sporządzonymi recenzjami. Każda inną dłonią. Świetnie to wygląda i zapewne równie dobrze działa. Karmiąc się głównie e-bookami, nie wiem, czy w polskich księgarniach, też można taki patent spotkać?
Z wielu mijanych pubów i kawiarni, na ulicę wylewa się gwar.
Jutro (niedziela), będę w tej okolicy półtorej godziny później i będzie ona cichutka, jak noc. Nawet psy będą musiały czekać z wyjściem na siku. Sklepy i siłownie zamknięte. Lokatorzy chodnikowych barłogów nadal będą w nich spać. Najbardziej zaboli mnie widok inwalidzkiego wózka i śpiącego obok człowieka. Nie widziałam tu leżących na ulicy dzieci, ale słyszałam, że są. Że sypiają w samochodach, gdy rodziców nie stać na najwyższy na świecie czynsz. Często od ulicy dzieli cię jedna pensja. Spotkana w pociągu kolejki przesympatyczna Polka, (czy może Amerykanka polskiego pochodzenia) powiedziała, że w Nowym Jorku, gdzie żyje, jest takich dzieci znacznie więcej. Że je na ulicach widać. Tu, słyszałam, że w jednej ze szkół otwarto pralnię, by przed lekcjami mogły wyprać ubranie.
Ciągle słyszę, że bezdomni nie stanowią tu zagrożenia, bo czasem tylko głośno do siebie mówią. Słyszę, że często są psychicznie chorzy. Nie leczą się, bo nie mają ubezpieczenia. Ale słyszę też rady, by jednej z dzielnic unikać, zwłaszcza wieczorem. Z jednej strony, firmy niezjedzone przez pracowników lunch-e, przekazują bezdomnym. Z drugiej, ich pracownicy mówią: „Mam w okolicy kilka placów zabaw, na które nie mogę z dziećmi chodzić, bo są okupowane przez bezdomnych.” Póki nie naruszą prawa, władza nie interweniuje. Tu jest wolność, każdy może spać, gdzie chce. Może zrobić ze swoim życiem, co tylko uważa za stosowne. Więc tłum idzie chodnikiem i ich mija. Ja idąc w tym tłumie, też przestaję ich zauważać.
Za to widzę ocean i potężne drzewa parku Golden Gate. Pomarańczowe rowery Jump! – przez aplikację można zamówić stojący najbliżej, a po użyciu, zostawić niemal gdziekolwiek. Widzę latynoskie murale Mission. W Castro, pierwszy gejowski bar z odsłoniętymi szybami – już nie w piwnicy, ukryty, otwierany wyłącznie dla „przyjaciół Dorothy”. (Jak strasznie żałuję, że „Tęczowe San Francisco” mam w papierze i stoi ono w domu na półce! Nie mogę odwiedzić adresów, pod którymi mieszkali bohaterowie! Może ktoś z Was ma e-book i łatwo to dla mnie sprawdzi, plisss?)Widzę drapacze chmur dzielnicy finansowej i wśród nich publiczny park na jednym z dachów. Słyszę radosny, ludzki śmiech. Ot, weekend.

O transporcie publicznym w Dolinie Krzemowej, kliknij: tutaj.

O edukacji w Dolinie Krzemowej, kliknij: tutaj.
O spełnieniu jednych i bezdomności drugich, kliknij: tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *