Zaczytani

Cała Polska czyta

Duży Format (TKR RP) nr 51, wydanie z dnia 01/03/2012Reportaż, str. 6

Gotuję zupę i czytam. Na schodach ruchomych – czytam. Trzy, cztery godziny dziennie by się uzbierało

MAGDALENA SZWARC

Przy smażeniu naleśników, w stygnącej kąpieli, w metrze i fotelu. Kosztem prasowania, biegania, oglądania telewizji. Żeby się odprężyć, wzruszyć, zmierzyć ze sobą, zwolnić – Polacy potrafią przeczytać 50, 100, 300, a nawet 1000 książek rocznie.

Schody ruchome są super

Sylwia Niemczyk-Opalińska (32 lata, 200 książek w roku): – Czytam, zanim wszyscy wstaną. O szóstej piję kawę, myję zęby i mam godzinę.

Smażę naleśniki i czytam. Gotuję zupę i czytam. Jak będę obierała ziemniaki, to nie – ale przy mieszaniu? Czytam na stojąco, na siedząco, na leżąco, na chodząco – mniej po domu, a bardziej na ulicy. Wpadam na ludzi czasem, ale że czytam nieuważnie, mam podzielną uwagę.

Pracuję na pełny etat jako redaktorka w miesięczniku dla rodziców. Po siedemnastej, jak przychodzę do domu, pobawię się trochę z dziećmi, dam im jeść, przypilnuję Igę, żeby zrobiła zadania domowe, i przez pół godziny czytam w wannie.

Wczoraj pracowałam w domu. Czytałam do 8.30. Drugą część „Millennium”, moją ulubioną. Potem pracowałam z przerwami na czytanie przy kawie, co godzinę, na 15 minut.

Odebrałam Ninę z przedszkola, czytałam McLuhana, jedną z kilku niefabularnych książek, które lubię. Pojechałam spotkać się z koleżanką: po drodze czytałam w metrze i wychodząc na schodach ruchomych, to jest taka wspaniała rzecz, że jedziesz, jedziesz, jedziesz i jeszcze możesz sobie czytać. I dopiero jak wychodzisz w ciemność, to już nie możesz.

Wróciłam o 20.30, dzieci były już wykąpane i po kolacji. Marcin to zrobił, mój mąż. Powiedziałam im, że przyjdę za pół godziny – leżałam w wannie i czytałam. Dalej tę Lisbeth. Teraz mam ciężki okres w pracy, więc nawet nie zabieram się do niczego nowego. Planuję zacząć „Parrot i Olivier w Ameryce”. Dwie recenzje przeczytałam i kupiłam ją sobie wczoraj. Dziewczynki się dobijały, więc musiałam wyjść.

Przed snem im czytamy. Porozmawiamy chwilę, a potem leżę między nimi, jest nam bardzo ciasno, przytulamy się do siebie, ale pilnuję, żeby się już nie odzywały, nie chichrały. Oglądają swoje książki, a ja już czytam swoją. Z godzinę. I czasem z nimi zasnę, a czasem przesiadam się do swojego łóżka i dalej czytam. Wczoraj czytałam do 23.30 i jeszcze usiadłam do pracy. Poszłam spać o 2.00. Ale zwykle długo śpię, od 23.

Trzy, cztery godziny czytania dziennie by się uzbierało. Ok. 200 stron, ale to zależy od książki. Czytam kilka naraz, ale są książki, których nie chciałabym tak czytać. Biografia Korczaka czeka, aż będę miała trzy dni bez chodzenia do pracy.

Godzina dziennie, codziennie

Tomasz Brzozowski (44 lata, cel: 50 książek w roku): – Przy pełnym życiu zawodowym (jestem właścicielem księgarni Czuły Barbarzyńca) i rodzinnym, żeby czytać, trzeba mieć bardzo dużo samodyscypliny. Narzucić sobie normę tygodniową, dzienną. Jak to hasło: „Czytaj dziecku 20 minut dziennie, codziennie”. Więc pojawił się pomysł czytania rano i wieczorem – w sumie godzinę. Wolę rano, ale zdarza mi się rzeczy łatwiejsze czytać wieczorem. Jeśli ktoś będzie w dni powszednie czytał godzinę i jeszcze w weekend się uda coś wygospodarować (u nas między 13 a 15 dziecko śpi i musi być obowiązkowa cisza), to daje już do dziewięciu godzin w tygodniu. Nawet siedem to już jest bardzo dobrze. Jeżeli się uda dojść do 50 książek w roku, jest to wyśmienity wynik!

W I klasie pani mi nie uwierzyła

Bernadetta Darska (34 lata, 360-500 książek w roku): – Zazwyczaj czytam w fotelu, w pokoju do pracy. Mamy trzy pokoje. I kilka tysięcy książek. Dwa pokoje są praktycznie całe w książkach. Sypialnię na razie udało się ocalić, ale część jest w szafie. Różne warstwy, poziomy, piramidy.

Czytam w pociągach, w autobusach niestety nie, bo fizycznie nie za dobrze reaguję. Jak mam konsultacje i studenci nie przychodzą, to podczytuję. Ok 400-500 stron dziennie. Jak książka naukowa, to wolniej się czyta. Sto stron na godzinę, nie 150, jak przy beletrystyce. Poza tym regularnie czytam kilkanaście czasopism kulturalnych, gazety, tygodniki. Czytam blogi o książkach.

Zawsze szybko czytałam. Pamiętam, w pierwszej klasie podstawówki po kilku dniach oddawałam do biblioteki tzw. grubą książkę i pani nie wierzyła, że przeczytałam. Bardzo mnie to bolało!

Do czytania i pisania tekstów siadam o 16-17, wtedy najlepiej mi się pracuje. Chodzę spać o 2. Jestem krytyczką literacką i literaturoznawczynią, nie umiem oddzielić tych godzin, kiedy pracuję, a kiedy czytam dla przyjemności. Każdą książkę poddaję analizie – taki nawyk. Czytam literaturę artystyczną z wyższej półki i dużo non-fiction. Przygotowuję habilitację o reportażu po roku 89, ale staram się też śledzić literaturę popularną.

Mąż czyta w dużym pokoju, tam jest narożnik i lampka. Mówimy siebie, co kto wyczytał. On woli pracować rano. Jest pisarzem. Wiadomo, że jak piszę książkę, siedzę dłużej. Jak on pisze, też się wyłącza z rzeczywistości. Śmiejemy się czasami, że nawet nasze koty uwielbiają leżeć na książkach.

Torebka na książki

Marianna Zawadzka (34 lata, 120 książek w roku): – Ja w pracy mogę czytać. Jestem wychowawcą w hostelu dla młodzieży przy jednym z liceów. Jak mam dyżur od 15 do 21, to nie ma czasu, ale jak nockę – oni śpią, a ja czuwam i mogę czytać.

Kupuję takie torebki, żeby mi się książka mieściła. Do metra mam trzy przystanki, to nie wyciągam. Wsiadam na pierwszej stacji do pustego wagonu. I mam pół godziny drogi na czytanie.

Rano biorę książkę do łazienki. Potem to nie, bo obiad, dzieci, zakupy, pranie, spacery, w dzień staram się wszystko poprasować. Kostuś ma pięć i pół, a Miłoszek prawie trzy lata. Mąż bardzo w domu pomaga. Sprząta. Z dziećmi na dwór wychodzi. On się odpręża przy gotowaniu, dla mnie to kara. Pracuje w kawiarnio-galerii, na wieczory. Pięć dni w tygodniu. Ma teraz sesję, uczy się. Do czytania mąż ma takie podejście jak moi rodzice, że to trwonienie czasu. Przy nagromadzeniu domowych obowiązków sama się wpędzam w poczucie winy, ale jak już dzieci śpią, mogę poczytać godzinkę czy dwie. Taka nagroda. W łóżku, przy lampce. Śpię normalnie: siedem-osiem godzin. Jak jestem w pracy, to w dzień odsypiam.

Powroty

Bernadetta: – Zaznaczam fioletowym, przy drugim czytaniu czerwonym. To spotkanie z samą sobą sprzed lat. Czasem muszę się zastanowić, dlaczego coś zaznaczyłam, dziś bym to zrobiła w innym miejscu. Wracamy do tych samych tekstów, a one budzą w nas coś innego – to siła dobrej literatury.

Sylwia: – Nie czytam z ołówkiem w ręku. Mam taką książkę „Żelary”. Za każdym razem, kiedy zaczynam ją czytać, mój mąż zaczyna się bać, bo ja od pierwszej do ostatniej strony płaczę. Za każdym razem bardziej. Tam jest mnóstwo bohaterów smutnych, pozostawionych samym sobie. W tej książce widzę samą siebie i do niej wracam, choć płaczę. „Widnokrąg” Myśliwskiego – jak oni szukają tego buta – czytałam z pięć razy, a „Traktat” ze dwa. Pilch pisał w felietonie, że cieszy się z zawodności ludzkiej pamięci, bo może wracać i za każdym razem czytać od nowa coś, co lubi.

Źródło

Sylwia: – Chodzę do trzech bibliotek. W każdej bibliotece można wypożyczyć po pięć książek, ja zawsze tyle biorę, plus drugie pięć na mojego męża, dał mi upoważnienie. Więc mam w domu ok. 30 książek z biblioteki. Przeterminowuję notorycznie, ale te panie mi wybaczają. Czasem zwracam następnego dnia, bo albo przeczytam, albo mi się nie podoba i wiem, że nie skończę. Od znajomych nie pożyczam, bo sama nie lubię pożyczać komuś. Dużo czytam blogów książkowych – „Młoda pisarka czyta”, „Prowincjonalna nauczycielka”. Czytam recenzje w „Polityce”, w „Dużym Formacie”. Magazyn „Książki” uwielbiam, mógłby wychodzić co miesiąc. Miesięcznie wydaję na książki 120-150 złotych. Cztery-pięć książek, w miękkiej oprawie, bo twarda to brak szacunku dla czytelnika – dodatkowe 10 zł od sztuki. Usprawiedliwiam się, że nie mamy telewizora, wiec gdybyśmy mieli go kupić, zapłacić abonament i za kablówkę, wyszłoby więcej. Mamy kredyt mieszkaniowy na 45 lat.

Czasem jak się z mężem kłócimy, to mi mówi, że nawet jak jestem w domu, to mnie nie ma, bo czytam. Ja uważam, że to coś innego, bo czytając, ciągle daję dobry wzorzec.

Bernadetta: – Część książek otrzymuję w ramach egzemplarzy recenzenckich, a część kupuję. Wydaję na nie miesięcznie 300-400 złotych. Wiadomo, w wolnych zawodach bywają miesiące, gdzie dla książki trzeba z czegoś zrezygnować. Zakup firanek bym odłożyła na potem. Albo nowej bluzki, zwłaszcza że chodzenie po sklepach i kupowanie ubrań męczy mnie psychicznie.

Marianna: – Jak przyjechałam do Warszawy, nie byłam zapisana do biblioteki. Nie czytałam tyle co teraz, bo płaciłam 40 zł za książkę! Kupowałam zawsze jak najgrubsze, żeby na długo starczyły. Mam koleżankę, która kupuje na Allegro, przeczyta i sprzedaje. Chciała ode mnie książki, ale jej nie pożyczam, bo ona zagina rogi albo rozpadają się u niej grzbiety, ma użytkowe podejście. Znajoma ma łańcuszek: córki i koleżanki. Każda coś kupi i po kolei czytają.

Tomasz: – Lubię czytać książki, które ktoś mi poleca. Wszyscy moi znajomi czytają. Moje natchnienie to antykwariaty. Eldorado czytelnicze! Teraz czytam Rembeka Stanisława. Trzy opowieści związane z powstaniem styczniowym. Pierwszorzędna literatura. Dobra, gęsta proza historyczna. A pisarz kompletnie nieznany, bo nie opozycjonista, książka dedykowana Piaseckiemu „w podzięce za pomoc i opiekę w trudnych czasach”. Czy „Podróż” Dygata – zupełne przeciwieństwo Rembeka. To powieść psychologiczna, tam są uczucia, postacie, bohaterowie, relacje, emocje!

Współczesna literatura dostarcza niewiele satysfakcji. Za dużo jest teraz szumu literackiego. Mówię to jako księgarz. Ubawiło mnie, jak w katalogu handlowym ktoś o jakimś debiucie napisał: „Największa książka od czasów Homera”! Dziś zainteresowanie książką trwa półtora tygodnia. Popularnym autorom udaje się to przedłużyć do miesiąca. Gonitwa nowości. Dlatego ważne są małe księgarnie, które wybierają to, co przetrwało próbę czasu, i podsuwają czytelnikowi.

W maglu codzienności

Marianna: – Czytam, żeby się odprężyć. Liczy się chwila: teraz mi przyjemnie.

Sylwia: – To moja ulubiona rzecz w życiu, oprócz spania. Dostarcza wzruszeń. Dzięki temu moje życie jest przyjemne. Poza tym lepiej siebie poznajesz. Wchodzisz w inny świat, utożsamiasz się. Nie lubię mówić o tym, co przeczytałam i co czułam, jak czytałam. To zbyt intymne. Z mężem też się nie dzielę.

Tomasz: – Żeby ten czas trochę zwolnił. Nie gnał tak, w nieogarnięty chaos, w otchłań. W maglu codzienności można zatracić każde: po co? i dlaczego? Wybrałem literaturę, bo ona we mnie uruchamia refleksję. Dialog. Z samym sobą i z otoczeniem. Współczesny człowiek powinien jak najwięcej czytać, żeby mieć możliwość rozważania różnych sytuacji. Bo ciągle są jakieś rozdroża, kiedyś nie było ich aż tak wiele. Widzę, jak się miotają studenci: z jednego wydziału na drugi, trzeci. Wyjeżdżają, wracają. Ogromne bogactwo możliwości, ale z drugiej strony dziś muszą dużo więcej wiedzieć o sobie.

Bernadetta: – Powinniśmy się mierzyć z trudnymi tematami. Z obowiązku wobec ludzi, którzy tego nie przeżyli. Zapisy doświadczeń ofiar Holocaustu czy niedawno wydany trzeci tom Jeana Hatzfelda o Rwandzie czy Hugo-Badera książki. Bo one pokazują nam prawdziwszą stronę człowieczeństwa. Człowiek, którego się boi-my, też jest w nas. Ktoś ma na rękach krew, a okazuje się wspaniałym ojcem i partnerem. I to jest ważne ostrzeżenie, żeby pilnować siebie. Starać się być tym człowiekiem, jakim chcielibyśmy być.

Mamo, nie kupujmy telewizora

Sylwia: – Telewizora nie mamy. Oglądamy filmy, ale mogłabym miesiącami tego nie robić. Ale jak Iga poszła do pierwszej klasy, pomyślałam: nie dość, że nie chodzi na religię, to jeszcze telewizora nie ma, zrobimy z niej dziwadło. Pytałam, co o tym myśli. Zdecydowaliśmy, że po wakacjach kupimy, i przez kilka dni się bardzo cieszyła. Ale potem mówi: – Mamo, a może nie kupujmy? – Ale wszyscy będą mieć – przekonywałam. – To nic, poczekajmy jeszcze – zdecydowała.

Razem jemy w niedzielę, ale ja bardzo tego nie lubię. To też jest przyzwyczajenie z dzieciństwa. Mam pięcioro rodzeństwa, nikt z nas nie jadł przy stole. Każdy jadł czytając: na łóżku albo siedział na podłodze, a talerz miał na siedzeniu. Mieszkaliśmy biednie, na głuchej wsi. Moja mamusia zmarła, jak miałam osiem lat, i to ona czytała.

Marcin, mój mąż, tak nie je. Marcin czyta mniej i jest bardzo skupiony. I lubi bardzo grube książki, więc potrafi przez miesiąc czytać jedną. Ale to są książki typu „Życie i los” Grossmana.

Nikt nie prasuje. Czasem ja koszulę dla niego. Rzadko ktoś gotuje, bo wszyscy jemy na mieście. Jak już, to gotuje Marcin. Na pewno lepiej mu to wychodzi i robi to z większą chęcią. Sprząta. Większość zajęć domowych robi on. Razem chodzimy na spacery albo on chodzi sam, bo tak woli. Ja jestem typem upośledzonego ruchowo kanapowca. Zabiera dziewczynki do opery, uczy je słuchać jazzu, a mnie głowa pęka po pierwszym utworze. Iga ma siedem lat i czyta płynnie, jak dorosły człowiek, co się przekłada na szóstki z czytania. Kupy nie zrobi bez książki, śniadania nie zje bez książki, chodzi z książką z pokoju do pokoju. Zaczęliśmy jej czytać, jak miała miesiąc.

Tomasz: – Nic innego bym nie robił. Nie poszedłbym biegać. Mam wyrzuty sumienia, gdy poświęcam czas na jakąś głupotę. Kiedy czytam, muzyki nie mogę słuchać. Telewizję oglądam. Na seriale już by miejsca nie starczyło. Do kina chodzę niedużo, bo trzeba zorganizować nianię. Dzieci spowodowały wzrost czytelnictwa.

Marianna: – Mogłabym telewizję pooglądać, w internecie posurfować, maseczkę sobie zrobić. Kiedyś dużo w wannie czytałam, aż do wystygnięcia wody. Tu mamy prysznic. Chłopcy mają swoje książki. Kostuś lubi, jak się mu czyta co wieczór. Nigdy nie niszczył książek.

Po Wigilii można już czytać

Sylwia: – W Wigilię przy stole nie czytamy, ale pod choinką zawsze są książki i przez resztę świąt każdy siedzi w swoim kąciku albo razem na kanapie i czytamy. Jest w tym poczucie wspólnoty. Ktoś się śmieje: – Z czego?! Przeczytaj! – to moje najsilniejsze wspomnienie z dzieciństwa. I w dorosłym życiu jest podobnie.

Nie jestem typem podróżnika, zawsze dwa tygodnie urlopu spędzam z dziewczynkami w rodzinnej wsi. I tylko czytam. Trochę w łóżku, potem wyjdę się opalać do ogrodu, pójdę do kuzynki – ona ma długą huśtawkę dla dorosłych. Przywożę sobie ze trzy-cztery nowe książki, ale głównie czytam lekkie, które tam mam. Dziewczynki cały dzień biegają z kuzynkami, a wieczorem wszystkie schodzą się do nas, mam audytorium i im czytam.

Marianna: – Raz byłam w Egipcie. Nigdy więcej! Ci tubylcy tacy męczący! Najczęściej jeździmy nad morze. Na urlop biorę pięć-sześć książek. Na plaży w ogóle się nie da czytać: słońce, piasek w oczy, głowa boli i dziećmi się trzeba zajmować! Ale w cieniu gdzieś przysiąść? Na święta jeździmy do rodziców, więc też nic szykować nie muszę.

Księgarnia to ja

Bernadetta: – Moja praca jest pasją, więc trudno powiedzieć, że jadę na urlop, żeby od niej odpocząć. Jak nad morzem czerpię przyjemność z tego, że czytam tzw. ciężką książkę, to pracuję czy odpoczywam? Teraz na trzy tygodnie stażu naukowego w Wiedniu zabrałam 13 książek „na wieczór”, bo całe dnie spędzałam w bibliotekach. Mam wielu znajomych i my właściwie ciągle rozmawiamy o literaturze – takie środowisko.

Sylwia: – Żeby być redaktorem, mieć wyczucie stylu, języka, trzeba to sobie naczytać.

Marianna: – Moi podopieczni książki widzą. Czasem pytają, o czym. Ale żaden się jeszcze ode mnie czytaniem nie zaraził. Książka dla nich za długo trwa. To generacja gier. Internetu.

Tomasz: – Ta księgarnia to jestem ja. Za każdy tytuł odpowiadam tu osobiście.

Książka żyje dwa lata

Zanim biblioteki dokonają zakupu książek, ktoś musi przeczytać i ocenić wszystko, co się ukazało na rynku. W budynku biblioteki na Koszykowej jest jeden pokój niedostępny dla czytelników – siedzą tam osoby, które się tym zajmują.

Wanda Monastyrska (800-1000 książek rocznie): – Książki przyjeżdżają do nas czasami codziennie, czasem dwa razy w tygodniu. Rocznie nawet 3,5 tysiąca nowości. Dla dzieci, dorosłych, literatura faktu, beletrystyka, popularnonaukowe, historia, romanse, fantastyka, poradniki. W dziale są cztery osoby.

Bibliotekarze z województwa mazowieckiego przyjeżdżają do nas co dwa tygodnie na tzw. przeglądówki, czyli jaki to rodzaj książki, dla jakiego odbiorcy, jaka treść. Książki dla dzieci dzielimy na poziomy wiekowe. 0-7, 8-9, 10-13, 14-15. Do kategorii młodych dorosłych 16-20 trafiają historie o wampirach, które czasem mają podtekst erotyczny, czasem sadystyczny, tego staramy się nie dawać 15-latkom. Są trzy listy: „rekomendujemy”, „według uznania” i „naukowa”. Na czarnej liście są trzy pozycje, czasem nie ma żadnej. Bo biblioteki nie mogą kupować samych noblistów. Na kartach wypożyczeń: sensacja, romans, kryminał, horror mają 15 czytelników rocznie, literatura ambitna dwóch, trzech. Pięciu, jak jest bardzo głośna. W pierwszym roku. W drugim – dwóch, a potem książka zamiera. I stoi na półce.

Jak jest coś, co wszyscy chcą przeczytać, to losujemy, a jak coś, czego nikt nie chce, to też. Resztą dzielimy się, co kto lubi albo co kto jest gotów zrobić, żeby inni się nie męczyli. Nie jest możliwe, żeby w godzinach pracy od 8 do 16, w dwa tygodnie, przeczytać 35 książek. Bierzemy pracę do domu. Między 22 a 1 w nocy jeszcze coś sobie zaliczam. I po cztery-pięć godzin dziennie w weekendy. Więcej nie, bo rodzinie też się coś należy. Jest trudno. Zwłaszcza kiedy to jest piąta czy szósta książka tego dnia. Nie ma przestrzeni na oddech, regenerację umysłu i wtedy jest takie: „Ja już nie chcę!”. Ale czytam dalej. Żałuję, że nie mogę dokładniej, bo firmujemy to twarzą, nazwiskiem. W domu mam kilka półek książek do przeczytania na emeryturze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *