Co nas uszczęśliwia?

CZEGO CHCEMY, O CZYM MARZYMY

Najszczęśliwszy moment w życiu? Ślub. Oba, bo miałem dwa. Z dwiema kobietami

MAGDALENA SZWARC

W Ogrodzie Saskim w centrum Warszawy pytałam ludzi o najszczęśliwsze chwile ich życia.

Siła, która jest w kobiecie

KAROLINA, 33 LATA, SPECJALISTA DO SPRAW SPRZEDAŻY

– Poród. Miałam przyjemny. Uznałam, że to jest mój własny ból, sama go stworzyłam, więc nie ma opcji, żebym nie była w stanie go wytrzymać. U dentysty bywał większy. Wykonywałam rozkazy: złapać ogromną ilość powietrza i wcisnąć do dołu. Odetchnąć i złapać następne. Jakbym nurkowała. Myślałam tylko o tym, by jak najdłużej wytrzymać te chwile.

Męża odsunęłam. „Muszę cię kątem oka widzieć, ale wiedzieć, że jestem zdana wyłącznie na własne siły. Jak będziesz się nade mną litował, to mnie osłabisz”.

Położna na oddziale opowiadała o moim porodzie – siłami natury, szybki i bez krzyków.

Co w porodzie uszczęśliwia? Chyba ta ogromna siła, jaka jest w kobiecie. Taka moc, że z własnego ciała takie duże dziecko wychodzi. I ja tego dokonałam!

Dawać

MIREK, 35 LAT, FOTOGRAF

Przyjechał z wózkiem dziecięcym.

– Szczęście to jest pełne porozumienie z drugą osobą. Niewymuszone dawanie sobie nawzajem tego, czego się potrzebuje. Mnie uszczęśliwia moja żona. Spotkałem ją dwa lata temu. Miłość to najważniejsze, co możemy w życiu mieć. Nasz syn Bruno jest owocem miłości.

I samorealizacja, czyli praca – w moim wypadku fotografia artystyczna. Nic nie daje mi takiego zastrzyku energetycznego jak zdjęcia. Mówisz w nich coś ważnego od siebie. Jeśli nie masz gdzie ich pokazać, z kim o nich dyskutować, radość jest zerowa.

Trzy siostry

ULA, 42 LATA, SPRZEDAWCZYNI W CUKIERNI

– Moje szczęście to rodzina. Mam dwie siostry – nie jestem sama. Codziennie się spotykamy, albo dzwonimy. Ta zgoda między nami to szczęście. Jest ktoś, na kim można całkowicie polegać.

Kupiłyśmy z siostrą razem samochód. Dzielimy się nim w zależności od potrzeby. Wzięłyśmy wspólny kredyt mieszkaniowy. Na dziesięć lat, a spłaciłyśmy w pięć. Było ciężko, skromnie żyłyśmy – zależało nam, żeby szybko spłacić, bo trzeba było kupić drugie mieszkanie. Ten drugi kredyt wzięłyśmy na maksymalną długość, ale na pewno spłacimy wcześniej. Teraz można swobodniej trochę żyć. Kupić sobie buty ładniejsze.

Nie da się tak co do złotówki się policzyć, ale zasady uzgadniamy na początku i obie czujemy, że jest dobrze.

Na szczęście trafiam na dobrą pracę. Długo pracowałam w sklepie spożywczym jako zastępca kierownika. Potem w odzieżowym cztery lata. Na koniec trafiłam do cukierni.

Tylko najmłodsza z nas ma dzieci – dziewczynkę i chłopczyka. Przepadamy za nimi, są trochę nasze wspólne.

Prawda o Chopinie

DERMOT CLINCH, 40 LAT, MUZYKOLOG

– Najszczęśliwszym momentem w życiu były narodziny moich synów, mają 13 i 15 lat. Wyobrażałem sobie, jak to będzie mieć dziecko, kształtować je. Ale tych wyobrażeń o szczęściu miałem zbyt wiele. One mnie unieszczęśliwiały. Dziś myślę, że trzeba pozwolić szczęśliwym momentom przemijać. Cieszyć się, gdy są, ale nie myśleć, że jeśli całe życie nie wygląda tak, to jest przegrane.

Teraz czuję się szczęśliwy. Patrzę na fontannę i myślę o tym, że woda jest unoszona do góry, a potem spada i znów jest wynoszona. Jak w życiu, coś następuje po czymś, spada i się podnosi…

Przyjechałem do Polski, bo musiałem coś w życiu zmienić. Przez lata moja żona pracowała na etacie, a ja w domu wychowywałem chłopców i publikowałem teksty o muzyce. Pracowałem też dla BBC. I wreszcie musiałem zrobić to, czego tak naprawdę chcę: od dziesięciu lat piszę książkę o Fryderyku Chopinie. Mam prawie połowę materiału, wiele pomysłów i notatek. Chopina uwielbiam. Gram go trochę, pamiętam, jak matka go grała. Jego muzyka jest zabawna i inteligentna. Zrozumiała dla ludzi różnych kultur. I intensywnie oddziałuje.

W Warszawie staram się odszukać, co jest prawdą o Chopinie, co wyobrażeniem ludzi, a co ja sam sobie dośpiewałem.

Dzikie fiołki

ANNA, 65 LAT, EMERYTKA

– Kiedy byłam szczęśliwa? Gdy sobie uświadomiłam, że się zakochałam i jestem kochana. Wczesną wiosną. Było ciepłe popołudnie w Łazienkach, a on na klombie narwał dzikich fiołków i wyznał to. Nigdy się czegoś takiego nie zapomina.

Zakochałam się w jego intelekcie, umiejętności oceny sytuacji. Miał bardzo miły głos. Ale on kochał nocne życie, był bawidamkiem i jak przyszło dziecko – wcale nie tak szybko po ślubie, miał już 25 lat – nie mógł obniżyć lotów. Miał odebrać syna z przedszkola – dzwonią do mnie do pracy, że dziecko siedzi samo. W końcu nie mogliśmy na siebie patrzeć. Złożyłam pozew o rozwód. Poczułam się wolna. Po 13 latach.

On już nie żyje. Ożenił się potem po raz drugi, ale chciał do mnie wrócić. Mówił, że jestem miłością jego życia. Ale ja nie chciałam, żeby tamto małżeństwo się rozpadło.

Kochałam człowieka czy swoje o nim wyobrażenie? Nie wiem.

Uśmiech

PAWEŁ, 33 LATA, ANALITYK W FIRMIE SPOŻYWCZEJ

– Wakacje u dziadków, jak miałem dziewięć, dziesięć lat. Biegałem, gdzie chciałem, z dziadkiem koniem jeździliśmy. Mam dwóch młodszych braci i tam byliśmy non stop razem. Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Nie wiem, czy to kwestia rodziców, że im się dobrze układało, czy tego, że mieli czas dla nas i dla siebie? Wracali z pracy o 15, co drugi dzień spotykali się ze znajomymi. Teraz, jak jestem w domu o 19, żona się cieszy, że wcześnie. W pracy momentów szczęścia jest bardzo mało. Cały czas tylko: robić, robić, robić… Nie ma czasu się zastanowić, czy to, co zrobiłem, było dobre. Czy można lepiej.

Chyba uśmiech innych ludzi mnie uszczęśliwia. Życzliwość. Zrozumienie drugiej osoby.

Mogę pomóc

MARZENA, 38 LAT, RATOWNIK MEDYCZNY

– Na pewno urodzenie syna. I jak dostawałam dyplom ratownictwa medycznego. Zaczynała nas setka, a skończyło 30. Karmiąc, zmagając się z chorobami – zdałam na 90 proc., jako jedna z niewielu. Piotruś miał dwa latka, ja po trzydziestce i w ręku dyplom. To był dla mnie niebywały sukces.

Kiedy miałam 20 lat, jechałam autobusem. Jakaś matka wysiadała z wózkiem i dziecko jej wypadło. Strasznie krzyczała, prosiła o pomoc, a nikt nie wstał. Ja też nie zareagowałam. Kierowca zamknął drzwi i pojechał. Klęczała tam nad tym dzieckiem i ja przez tyle lat myślę, co się z nim stało. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć. Pomyślałam: nie może tak być, że nie pomagam, bo nie wiem jak.

Chciałam iść na medycynę, ale nie zdałam matury i poszłam do pracy. Jestem tkaczem, gobeliniarzem. Spod moich rąk wyszły tkaniny na stroje dla Bohuna i Heleny do filmu „Ogniem i mieczem”. Ale wciąż kołatała się we mnie potrzeba niesienia pomocy. Po ośmiu latach od matury stwierdziłam, że muszę ją zdać na nowo i iść na ratownictwo medyczne. Poprosiłam dyrektorkę mojego liceum i chodziłam na lekcje z ostatnią klasą. Jednocześnie pracowałam. I zdałam!

Jeździłam potem w pogotowiu. Pacjent jest najczęściej nieprzytomny, nie podziękuje, ale ważne jest przeświadczenie, że wykonało się dobrą robotę. Pracowałam dwa i pół roku na pediatrii. Wracałam z tych dyżurów bardzo zmęczona, ale spełniona. Teraz pracuję w prywatnej przychodni.

Mam szczęśliwy związek, mieszkanie, nie mamy długu, jesteśmy w miarę zdrowi.

I jeszcze mam siostrę bliźniaczkę. Z Ewą nie mamy przed sobą tajemnic. To jest miłość, której z niczym nie da się porównać. Czasem się zastanawiam, czy nie kocham jej bardziej od własnego dziecka. Oddałabym za nią życie, bez dwóch zdań. Jak ją oko lewe boli, to mnie prawe. Podobne sny mamy. Chociaż nie jesteśmy podobne, ani z charakteru, ani z wyglądu. Widuję się z nią co drugi dzień. Dlatego nie należy się dziwić Jarosławowi, że w ten sposób postępuje.

Powrót do szkoły

AGNIESZKA, 85 LAT, EMERYTOWANA DOKTOR HISTORII

– Najszczęśliwszy moment? Jak wróciłam do szkoły. Żoliborz – to była moja mała ojczyzna. Opuściliśmy Warszawę po powstaniu niemal tak, jak staliśmy. Jak wróciłam – miałam 16 lat – dom był spalony. Ojciec, jak się potem okazało, zginął w Katyniu. Mama nie miała do czego wracać, więc została na wsi, uczyła w szkole. A ja bardzo chciałam wrócić do mojego gimnazjum. Dawałam korepetycje z matematyki. Utrzymywałam się z tego przez dwa lata liceum i studia. Jeszcze bratu posyłałam.

Pyta pani o dni szczęśliwe? Jak mi lekarz po porodzie powiedział: „Ma pani swojego Jasia”, ze szczęścia zemdlałam! Nie to, że syn lepszy. Ale byłam ogromnie przywiązana do mego teścia Jana i wiedziałam, jak bardzo on chce mieć wnuka. I to chyba było najszczęśliwsze ze wszystkiego!

Teraz mam czterech wnuków. Zdolni bardzo. Strasznie ich kocham. Dzieci kocham, ale to obowiązek, a wnuki to przyjemność. Córka przywoziła ich w piątek, zabierała w niedzielę. Dawała mi ich na wakacje. Najwięcej rozmów prowadziłam z najstarszym – też Janem. Kilka lat temu mówi: „Nawet nie wiesz, jaki ja jestem szczęśliwy, że taką ciebie, babciu, mam!”. O mało się nie popłakałam. Ale ile się włoży czasu, pracy i miłości, tyle się potem odbiera. I dziadek bardzo dużo włożył.

Dopiero jak dzieci miały już swoje życia, zrobiłam doktorat. Miałam 48 lat. I wtedy – zawał. Zawsze byłam szczupła, dużo się ruszałam, ale mój brat umarł na zawał, jak miał 36 lat, dziadek – jak miał 54, mama – 66. I jak w szpitalu otworzyłam oczy ze świadomością, że jednak będę żyła, to był szczęśliwy dzień. Potem wydałam jeszcze książkę – to też było szczęście – o łowiectwie w Polsce Piastów i Jagiellonów. Swoje ambicje zrealizowałam.

Mąż jest strasznie zapracowanym człowiekiem. Na emeryturze, ale ciągle go potrzebują. Zawsze byłam z niego bezgranicznie dumna. Bezinteresowny. Otoczony studentami. Ile on książek napisał! Pierwszy demokratycznie wybrany rektor jednej z najważniejszych uczelni w Polsce. I jak nie kochać takiego człowieka?

Ale miałam miłość w młodości. Zginął w powstaniu. Jak się dowiedziałam, siedziałam w piwnicy i myślałam: ja już stąd nie wyjdę, nie mam po co żyć. Potem chłopcy długo dla mnie nie istnieli. Mój mąż się musiał mocno starać.

Że jestem ciągle promienna? To cecha rodzinna. Wszystkie wnuki uśmiechnięte, dzielne. I ja teraz walczę o samodzielność. Pani widzi, choć z laseczką idę – nie jadę! – z al. „Solidarności” do Pałacu Staszica, bo mam EKG zrobić.

Dwa światy

KATARZYNA, 36 LAT, SKRZYPACZKA

– Jestem jedyną Polką w Mahler Chamber Orchestra. Miałam szczęście. Spośród 35 kandydatów wybrali dwie osoby. Zaczęłam jeździć po świecie. Byłam już zaręczona, ale myślałam: teraz mam za mąż wychodzić? Rozstaliśmy się. Ale on mi pomagał znaleźć mieszkanie, wybierać meble. Był moim najlepszym przyjacielem. W końcu zrozumiałam, że byłoby wspaniale być z nim do końca życia. I był ślub. Pamiętam każdą sekundę tej przysięgi. I szczęśliwe momenty, kiedy nam się rodzili synowie. Pierwszy ma siedem lat, a ten w wózku – cztery miesiące.

Przez całe życie zawodowe – dziesięć lat – żyłam w dwóch światach. 160 dni w roku spędzałam z orkiestrą na wyjeździe. Jak się pojawił starszy syn – 130. Jak zaczął chodzić do zerówki – 90 dni. Nasycałam się graniem, po tygodniu, dwóch, wracałam i cieszyłam się rodziną. Często też mąż i syn jechali ze mną. Grając, jestem szczęśliwa. Już w przedszkolu dzieci bawiły się lalkami, a ja wolałam na pianinku poszukać sobie melodii. Uwielbiam ćwiczyć, bo to nieustanne pokonywanie własnych słabości. Pochłania. Czasami mijają miesiące, zanim się coś doprowadzi do ideału, który i tak jest nieosiągalny! I to jest wspaniałe! Kiedy w orkiestrze wszyscy zagrają idealnie, ma się wrażenie, że się frunie! Jakiś duch się tworzy między muzykami. Jest się wewnątrz szczęścia.

Wciąż się poruszam

STEFAN, 79 LAT, EMERYTOWANY KIEROWCA

– Najszczęśliwsze? Że dożyłem prawie 80 lat. Dziękować Bogu, o własnych siłach się poruszam, a znam takich, którzy w łóżku leżą i są udręką dla otoczenia. Ale są i tacy, co mają prawie sto lat i jeszcze chodzą. Aż miło patrzeć.

Skończyłem szkołę oficerską i dwa lata pracowałem w wojsku, ale dowiedzieli się, że mam siostrę w zakonie, i mnie wyrzucili. Zostałem potem kierowcą. Świetnie zarabiałem, na boku. Teraz taksówki czekają na pasażerów, przedtem odwrotnie było. Ludzie meble ze sklepów czymś musieli wozić – bywało, że w dzień miałem miesięczną pensję.

My tu sobie codziennie na ławeczce siedzimy z kolegami, koleżankami, dowcipy opowiadamy. A co robić? Człowiek musi korzystać. Mam oczy – jest patrzenie, oglądanie, pożądanie, zbliżenie. Najgorsza jest w życiu samotność. Jak dziewczynę pierwszą miałem, to tu, w parku Saskim, z nią figlowałem. Jagoda, fajna, nie wiem, czy żyje. Żona nie lubi tu przychodzić. Ma swoje sprawy osobiste, ja się nie włączam.

Wiara

DOMINIKA, 21 LAT, MATURZYSTKA

– Na pewno chrzest, w wieku siedmiu lat. Ojciec, Serb, jest prawosławny, matka, Polka – katoliczka. Oboje głęboko wierzący i nie mogli się zdecydować, w której wierze mnie wychować. W końcu zdecydowali pragmatycznie – w Polsce łatwiej być katolikiem. Ledwie zostałam ochrzczona, poczułam wiarę.

Drugi szczęśliwy moment to bierzmowanie. Wybrałam – jednak w Cerkwi prawosławnej – siedem miesięcy temu. Byłam bierzmowana z pełnym rytem. Procesja z kapłanem, na bosaka – jak w pierwszych wiekach. Stare śpiewy potęgowały wrażenie.

W prawosławiu większy nacisk kładzie się na głębokie przeżywanie wiary. Bałam się, czy podołam, bo prawosławie wymaga. Jeśli chcesz dążyć do przebóstwienia, zachowuj posty, chodź często na liturgię, korzystaj z sakramentów, bądź dobry wobec ludzi, módl się. Eucharystię – ciało i krew – przyjmuje się na czczo, a sama liturgia trwa dwie godziny. Jak w Kościele katolickim przystępowałam do komunii, nie czułam tej pełni.

Czasem rodzice chodzą do kościoła razem. Bo różnice są głównie w kalendarzu. Mama nie mogła podzielić się z nami radością zmartwychwstania, bo my z ojcem mieliśmy Niedzielę Palmową. W Poniedziałek Wielkanocny – dla nas Wielki Poniedziałek – przyszli sąsiedzi z życzeniami. Ja z suchą kromką chleba, a mama je mięso. Dziwnie.

Zrealizować nierealne

ROBERT, 39 LAT, SZEF FINANSÓW I KSIĘGOWOŚCI W FIRMIE USŁUG DORADCZYCH

– Najszczęśliwszy moment w życiu? Ślub. Oba, bo miałem dwa. Z dwiema kobietami.

Bardziej szukam zadowolenia z siebie, nie szczęścia. Czuję się spełniony, czyli na swoim miejscu. Spełniłem własne oczekiwania względem siebie. Dziś angażuję się tylko w te sprawy, w których jestem dobry. Dzięki temu bilans nakładów i zwrotów jest korzystny.

Kiedy miałem 30 lat, udało mi się zorganizować wyjazd do Ameryki Południowej. Od podstawówki o tym marzyłem! Jak tam jechałem, byłem, wracałem, czułem się szczęśliwy. Tu się tego słowa nie boję! Bo zrealizowałem marzenie, które kiedyś było całkowicie nierealne!

Odpowiedzialność? Tylko za siebie

BARTEK, 29 LAT, PRACOWNIK W LIDLU W LONDYNIE

– Wyjechałem z Polski sześć lat temu, żeby uciec przed wojskiem, i teraz mam dużo lepiej, niż miałbym tutaj. Nie wyobrażam sobie szczęścia bez wolności, a tam ją mam. Mogę łatwo ustawić sobie życie. Przez dwa lata pracowałem na nocki i popołudniami, a poza tym grałem na komputerze – dzień w dzień. Nie z maszyną, z 25 osobami na wspólnym rajdzie. Teraz dużo gram na perkusji, i to też daje mi szczęście.

Chcę żyć spokojnie. Jestem akceptowany. Ale nie chcę się czuć odpowiedzialny za innych. Wystarczy mi odpowiedzialność za siebie. Nie gonię za pieniędzmi. Ale nigdy nie wierzyłem, że w Polsce dostanę emeryturę. Na Zachodzie jakąś emeryturę otrzymam, może w Polsce będę mógł nawet za to żyć.

Rozwód

KASIA, 31 LAT, PRACUJE W MAŁEJ AGENCJI REKLAMOWEJ

– Najszczęśliwszy moment w życiu? Poród. I mój pierwszy wyjazd do Włoch! Bo ja się sama włoskiego nauczyłam. Uczyłam się po sto słówek dziennie. Raz wychodziło, raz nie. Mój były mąż uważał, że to głupota i strata czasu.

I rozwód, to było szczęście! W małżeństwie wiele rzeczy mnie unieszczęśliwiało. Robiliśmy tak, jak chciał mąż. Chciałam iść na prawo, ale powiedział: „Ty sobie nie poradzisz, skończ finanse”. Rok pracowałam w zawodzie i myślałam, że zwariuję. Mąż zabraniał okazywania synowi uczuć, więc po rozstaniu dałam Wojtkowi dużo więcej ciepła niż wcześniej. Odkryłam, że jestem towarzyska.

Wyszłam za mąż w wieku 22 lat, bo bardzo chciałam założyć rodzinę. Teraz moje życie jest lepsze.

Trzeba próbować

BARBARA, 34 LATA, OGRODNICZKA W OGRODZIE SASKIM

– O szóstej rano robi się obchód. Ustawiamy ławki, zgrabiamy pety, zbieramy butelki, na placu zabaw piasek trzeba odświeżyć. Koło siódmej przybiegają biegacze i ludzie z psami. Latem ludzie jadą do pracy rowerami. O ósmej rano przyjeżdżają wodniki – tak ich nazywamy – doglądają fontanny. Nasza firma zatrudniła cztery osoby głuchonieme, wspaniale się sprawdzają. Niektórzy z ust czytają albo sobie piszemy.

W upał podlewamy z samego rana. Żywopłoty się przycina, trawę kosi. Pielenie nie ma końca – skończysz ostatnią rabatę, a już pierwsza zarosła. Zimą odśnieżanie i sypanie piaskiem. Dokarmiamy ptaki. Brudna praca, ale przyjemna.

Najszczęśliwsze w życiu? Jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Nie udało się donosić, niestety. Może ta praca za ciężka? Trzeba próbować, może następnym razem się uda?

Spokój

KAZIMIERZ, 48 LAT, KIEROWCA AUTOBUSU

– Święty spokój to szczęście. Jak po pracy usiądę przed telewizorem i nikt ode mnie nic nie chce.

Szukać dobrych stron

ELŻBIETA ŚLEDŹ, 41 LAT, PRZYGOTOWUJE WARSZTATY RADZENIA SOBIE ZE STRESEM DLA RODZICÓW DZIECI NIEPEŁNOSPRAWNYCH

– Żyć z oddechem śmierci na ramieniu nie sposób. Nawet jeśli się czai, to się o niej zapomina, bo życie jest bardziej wciągające. Kiedy wracałam do domu, mój partner trzymał córkę na rękach. Śmiała się, jej wzrok był pełen miłości. Pozwoliła mi doświadczyć macierzyństwa, to rodzaj szczęścia.

Zespół Edwardsa, wada śmiertelna, miałam tydzień na dokonanie wyboru między dwiema niewiadomymi: jak sobie poradzę z tym, że usunęłam ciążę? I jak będzie żyło to dziecko, jeśli jej nie usunę? Najbardziej optymistyczny scenariusz zakładał, że będzie żyła kilkanaście lat, opóźniona intelektualnie, może będzie chodzić. Niepodejmowanie decyzji też jest decyzją. Miała poważną wadę serca, więc lekarze mówili, że dojdzie do niewydolności krążeniowej jeszcze w macicy. Potem miała nie przeżyć porodu. Potem pierwszego miesiąca życia. Zoperowaliśmy rozszczep wargi i podniebienia – mogła nie przeżyć.

I znów decyzje: czy ją leczyć za wszelką cenę, robić kolejne operacje, dodatkowo narażać? Spędzać życie w szpitalach, poczekalniach, rehabilitować, choć wiadomo, że nic jej nie uzdrowi? Czy skupić się na opiece paliatywnej, poznawaniu świata , dbaniu o radosną codzienność, żeby ten czas, który ma, przeżyła komfortowo i w miłości? Byliśmy pod opieką domowego hospicjum dla dzieci i mogę powiedzieć, że poza operacją moje dziecko nie cierpiało więcej niż zdrowe, które ma kłopoty z brzuszkiem, z ząbkowaniem. Radosna, otwarta. Nauczyła się mówić „mama”. Nie pracowałam. Żyłam z oszczędności – bo wcześniej dobrze zarabiałam – i ze wsparcia hospicjum.

Mój partner miał bardzo silną więź z córeczką. Dopiero przez ostatni rok mieszkaliśmy oddzielnie, bo już za dużo było konfliktów. Przychodził prawie codziennie, opiekował się, wychodzili na spacery. Statystyki mówią, że kiedy dziecko jest niepełnosprawne, 60 proc. związków się rozpada. Dziś mamy przyjacielską relację. Kto mnie lepiej zrozumie niż on? Ale też w tej najtrudniejszej próbie, czy my ją przeszliśmy?

Żyła dwa lata i siedem miesięcy. Odeszła rok temu. Poprzedniego dnia byliśmy ze znajomymi w restauracji, a ona się śmiała, gaworzyła i nic nie wskazywało na to, że to się teraz stanie.

Miała bardzo głębokie i mądre spojrzenie. Wiele osób to mówiło. Na nasze kłótnie reagowała spojrzeniem karcącym: zastanów się, co robisz! Czułam się zawstydzona. Czasem reagowała śmiechem, wyśmiewała nas.

Nie ma powrotu do życia sprzed. Do utartych, korporacyjnych kolein. Studia podyplomowe zaczęłam przed jej śmiercią. Potem skończyłam kurs trenerski. Szukam dobrych stron życia. Koncentruję się na drobnych codziennych radościach, na przyrodzie. Przybywa klientów coachingowych, ruszają pierwsze warsztaty.

Co ja mam o szczęściu powiedzieć? Ze szczęściem jest jak z sensem życia: jeśli go nie odnajdziemy, to go nie ma.

– Gazeta Wyborcza nr 58, wydanie z dnia 09/03/2013Magazyn, str. 26

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *