25 maja 2016
Kto powiedział, że nie można przez pół życia być samą, a przez kolejne pół w związku
– Nikt przy zdrowych zmysłach nie pakuje się od razu w dzieci. – Iza Jagoda, 41 lat, uczy matematyki w liceum i technikum, jej syn ma 4,5 miesiąca.
– Nie wyobrażam sobie, że miałabym dziecko, a nie miała ukończonej szkoły, stabilnej pracy, własnego mieszkania. Żyć kosztem rodziców? Po studiach chciałam szybko zrobić awans zawodowy, żeby lepiej zarabiać i kupić mieszkanie. Spłacałam je przez pięć lat. Pracowałam po 12 godzin na dobę, w kilku szkołach, odmawiałam sobie wszystkiego. Nie było czasu na randki. Skończyłam spłacać w wieku 32 lat. Mogłam pracować mniej. Kupiłam samochód, płyty, książki, wakacje.
Ale czułam, że mi to nie wystarcza. Nic nie zastąpi momentu, kiedy po pracy stęsknione dziecko rzuca ci się na szyję.
Chciałam stworzyć związek partnerski: oboje pracujemy i zajmujemy się dzieckiem. Gdy miałam 39 lat, uznałam: teraz albo nigdy. Mam 186 cm wzrostu, w internecie znalazłam klub wysokich. Organizowali wycieczki, z mężem poznaliśmy się na jednej z nich. Jest odrobinę starszy, nie miał dzieci. Pobraliśmy się po roku znajomości. Chwilę później byłam w ciąży.
Najgorzej było, jak czytałam na forach internetowych, że po 40. roku życia rodzi się dzieci z zespołem Downa. Że już babcią powinnam być, nie matką, bo dziecku w przedszkolu będzie wstyd. Że egoistki kariery robiły, zamiast dzieci rodzić. Byłam załamana. Mąż chciał odłączyć internet.
Deadline
Maria Kowalczuk, 43 lata, urzędniczka w ministerstwie, syn ma sześć miesięcy: – Dziś studia to prawie nic, uczy się człowiek w pracy. A jak kobieta ma dziecko, w delegację nie jedzie. Ja jeździłam. Dużo mogłam pracy dać, więc dużo też dostałam. Doszłam do stanowiska głównego specjalisty.
Ale w życiu uczuciowym jestem nadwrażliwa. Lubię wolność.
Spotykałam się z kimś cztery lata. Rozstaliśmy się, ale trzymało mnie to jeszcze kilka lat.
Wynajęłam mieszkanie, nie chciałam brać kredytu sama. Miałam przyjaciół, znajomych. Było mi dobrze. Choć jedna koleżanka się wywyższała: „Nie masz dzieci, nic o życiu nie wiesz”. I przez osoby starsze jest się infantylizowanym. Jak robisz karierę, jest politowanie. Pewnie rekompensujesz sobie brak rodziny. Puste życie masz. Albo jesteś bezwzględną zołzą. Kobieta nie może zrealizować się tylko przez pracę. Mężczyzna może.
Na wesele żałośnie jest w pewnym wieku samej iść. Skończysz 34 lata, dziecko musi być, to jest osiągnięcie.
Mężczyźni nie mają deadline’u. Im może się o dziecku przypomnieć pod pięćdziesiątkę, sześćdziesiątkę i o ile majątek zostawią, nikt im złego słowa nie powie. Bo to nie mężczyźni w Polsce wychowują dzieci.
Uratowała mnie koleżanka. Jej znajomy akurat rozstał się po czteroletnim związku. Zorganizowała nam randkę. Mówiła: „Spróbuj, fajny chłopak, nie ma zobowiązań”, a u osób „z odzysku” z dziećmi partnera też trzeba ułożyć relacje, uczucia są rozproszone.
Przy nim nikogo nie udaję.
Zabiegał o ślub, ale naczytałam się forów internetowych i sądziłam, że 40-latka ma 10 proc. szans, by zajść w ciążę. Uświadamiałam go: zasługujesz na dziecko, znajdź sobie młodszą. Z miłości do niego własnego szczęścia się chciałam wyrzec. Mówił: „Bzdury!”. Przyjaciółki też: „Jeszcze masz szansę, spróbuj”. Patrzyłam na grób prababci: urodziła pierwszą córkę, mając 38 lat, a drugą 40, na początku XX wieku!
Szybko zaszłam, w rok, a nie mieszkaliśmy razem.
Ten jedyny
Anna Jeś, 43 lata, teolog, redaktor. Synowie mają 3 lata i rok: – Jako młoda dziewczyna chciałam mieć szóstkę dzieci. W człowieku jest tęsknota do bycia blisko z drugim człowiekiem, ale mąż to nie jest pierwszy lepszy. Kilka spotkań i wiedziałam, że to nie jest mężczyzna, z którym chcę budować wspólny świat. Można mieć tysiąc nieudanych związków, to nie jest zabronione, ale ja nie chciałam być kobietą porzuconą, zawiedzioną, niekochaną. Chciałam mieć pewność, że to jest TEN JEDYNY. A czynienie niezgodnie ze swoimi przekonaniami jest grzechem. Jeśli ludzi to dziwi, może mamy tendencję do takiego grzechu w Polsce?
Miałam kilka propozycji małżeństwa, nie skorzystałam. Zakochiwałam się, ale to szybko mijało. Koleżanka, która jest już po rozwodzie zresztą, kiedyś mi powiedziała: „Szukam męża. Chłopak, z którym się spotykam, pracuje w dobrej firmie, ale nie ma mieszkania, więc muszę zmienić”. Dla mnie to kryterium nie miało znaczenia. Studiowałam teologię, byłam nią zafascynowana. Wyprowadziłam się od rodziców w wieku 28 lat, spłacałam kredyt. Pracowałam w wydawnictwie, które było moim marzeniem. Mam wielu przyjaciół i byłam dla nich.
Choć starsze pokolenie za pełnowartościową kobietę mnie nie uważało. Ale kiedyś presja społeczna była większa. Moja babcia w czasie wojny straciła męża i dziecko. Po wojnie miała 28 lat i poczucie wykluczenia społecznego. Wdowy wychodziły za kogokolwiek, żeby coś znaczyć, mieć utrzymanie. Babcia wtedy wyszła za mężczyznę, w którym z wzajemnością była zakochana dużo wcześniej, ale nie pobrali się ze względu na sprzeciw obu rodzin. Jak oni się kochali! Jak bardzo byli dla siebie! Urodziła mu czworo dzieci, doczekała się dwanaściorga wnucząt, kilku prawnucząt. Zmarła w wieku 83 lat, spełniona, szczęśliwa kobieta.
Pewność i spokój zyskiwałam też na modlitwie.
Mąż był pierwszym mężczyzną, o którym pomyślałam, że to człowiek wyjątkowy. Wiarygodny, prawdomówny, skromny. Mamy podobny świat wartości. Jest ode mnie o kilka lat młodszy. Przez cztery lata to była luźna znajomość, ale lubiliśmy ze sobą rozmawiać, pomagał mi. Nawet kłócić się z nim chciałam, bo uczciwie broni swojego zdania. I jest bardzo przystojny.
Kiedy się zaręczyliśmy, miałam 37 lat i pewność, że to ten właściwy mężczyzna. Wiedziałam, że będzie mnie kochał, dbał o mnie. Wzięliśmy ślub. Łączy nas głęboka więź, ale kto powiedział, że w wieku 40 lat nie można wziąć ślubu dla świętego spokoju? I kto powiedział, że nie można przez pół życia być samą, a przez kolejne pół w związku?
Nasze dzieci poczęły się w sposób naturalny.
Bo nie tykał mi
Ilona Sobol, 43 lata, terapeuta i instruktor teatralny, córka ma rok: – Jednocześnie skończyć studia, zdobyć pozycję zawodową, urodzić i wychować dziecko, a jeszcze nie stracić z oczu partnera, zająć się domem, rodzicami, dobrze wyglądać. To chyba jakimś cudem!
Jako 20-latka chciałam się dowiedzieć, kim jestem. Jaka jest moja rola w świecie. Takie jest prawo dziecka: biorę, chłonę, uczę się. A rodzic daje, karmi – duchowo, emocjonalnie i fizycznie. Każdy z nas, zanim wejdzie w etap bycia biologicznym rodzicem, powinien się najpierw sam nasycić. Jeśli tego nie zrobi, co swojemu dziecku da? Nawet jest takie powiedzenie: dzieci mają dzieci.
W okolicy 30. roku życia zaczęłam słyszeć pytania, dlaczego nie mam dzieci, i zastanawiać się, dlaczego nie czuję, że chcę je mieć. Zobaczyłam, że matczyny, czyli nastawiony na dawanie, stosunek do świata miałam zawsze. Dla mężczyzn też bardziej byłam matką niż partnerką. Takie związki się sypią, bo kobieta potrzebuje mężczyzny, który po narodzinach dziecka będzie je wspierał, opiekował się nim.
I żaden zegar biologiczny mi nie tykał.
Do czasu, kiedy pojawił się ON. 40 lat już miałam. Ale chciałam mieć dziecko z mężczyzną, który chce mieć je ze mną, a nie że mu się przytrafiło, bo uległ. Ma dorosłe dzieci. I wtedy pojawił się strach: może nie zdążę?
Ginekolog powiedział, że decydujący jest realny stan organizmu. A ja prowadziłam aktywny tryb życia – dużo tańca, spacerów, terapii poprzez ciało i na scenie cały czas w ruchu. Nie miałam samochodu. Zdrowo się odżywiałam. Ale są też kwestie genetyczne – moi rodzice wyglądają bardzo młodo, są pełni sił życiowych.
W dzisiejszym świecie decyzja o posiadaniu dzieci nie jest związana z tym, co wewnątrz: czy już emocjonalnie czuję się gotowa być matką? Czy mam coś do dania? Tylko czy mam wystarczająco dużo pieniędzy. Coraz częściej nam wychodzi, że mieszkanie za małe, samochodu nie zmienimy teraz, umowa mi się kończy w lipcu. Gdyby to było naprawdę ważne, dawno byśmy wymarli. Oczywiście przed ciążą upomniałam się o umowę na czas nieokreślony, ale fakt wynajmowania mieszkania nie był przeciwwskazaniem. Większość znajomych w Warszawie wynajmuje. Nieliczni mają mieszkania, ale zakredytowane do śmierci, wiec jakie to moje?
Kiedy oboje dojrzeliśmy do tego, że chcemy mieć dziecko, ciąża pojawiła się od razu.
Samotny elektron mniej zapraszany
Joasia Kraft, 43 lata, filolog i tłumacz, synek ma dziesięć tygodni: – Ślub wzięłam po studiach, ale chciałam żyć – zajmować się muzyką, podróżować, bawić ze znajomymi, spędzać czas z mężem. Dużo czytałam. Wtedy można było łatwo i szybko mieć dobre stanowisko, więc wszyscy pracowaliśmy po dziesięć godzin dziennie. Lubiłam dzieci, ale nie czułam braku własnego. I mąż nie naciskał. Choć ze strony rodziny było głuche, bolesne oczekiwanie.
Koło trzydziestki małżeństwo się rozpadło. Była ulga, że nie mam dziecka z człowiekiem, którego nie kocham i z którym nie chcę żyć.
To był czas dobrej, konstruktywnej samotności. Trwało to siedem-osiem lat. Jakieś znajomości były, krótkie próby relacji, ale przede wszystkim zmieniłam system pracy. Z korporacyjnego na domowy: wychodziłam do klientów tłumaczyć albo uczyć. Mogłam decydować, z kim pracuję. Poczułam się na swoim miejscu, choć zarabiałam o jedną trzecią mniej i prowadziłam działalność gospodarczą, więc urlop oznaczał brak dochodów.
Czułam wtedy radosną, spontaniczną chęć urodzenia dziecka. Ale nie spotkałam mężczyzny, z którym udałoby mi się stworzyć związek. Koleżankom matkom rozpadały się rodziny. Mówiły: dziecko samotnie to masakra! Trzeba mieć straszne siły, zaplecze finansowe. Mnie to otrzeźwiło. Kiedyś usłyszałam: widocznie nie miałaś aż takiej potrzeby macierzyństwa, bo jak kobieta chce mieć dziecko, nic jej nie powstrzyma.
Mocno czułam, że jestem w społeczeństwie na gorszej pozycji. Dla kobiety praca nie jest nobilitująca. Gdy jest sama, hydraulik jest bardziej lekceważący, frywolny. W urzędach jak padną magiczne słowa „mój mąż” albo „moje dzieci”, natychmiast inna przestrzeń się otwiera. Ratowało mnie, że byłam rozwiedziona.
Samotny elektron mniej jest zapraszany. Może konkurencja? Może za ładna albo trochę za miła.
W wieku 38 lat pojawił się drugi „mąż”. Zamieszkaliśmy razem po kilku miesiącach. Deklarowałam, że chciałabym mieć dziecko, ale usłyszałam: „Dzieci nie są w życiu niezbędne”. Jest o dwa lata ode mnie starszy, nie miał dzieci, choć one bardzo go lubią. Uważał, że już jest starszy, nie wie, jak długo pożyje, czy będzie miał siły i zdrowie pracować. Dziecko to nie zabawka. Koledzy obarczeni dziećmi już życia nie mają. Muszą tyrać manipulowani przez żonę. I po co nam to?
Uznałam, że związek z nim jest dla mnie ważniejszy niż dziecko. Gwałtownie stałam się dorosła, a nawet stara, bo po czterdziestce już wiemy, że do końca bliżej niż dalej. Przez ostatnie dwa lata już mówiłam, że dzieci nie. I tylko ginekolog pytał: „Dlaczego nie? Wyniki ma pani dobre”. I fizycznie starości nie czułam. Jestem sprawna, bo ćwiczę sztuki walki, zawsze żyłam aktywnie. Człowiek nie nadużywa się, nie pije, nie pali.
Jak zobaczyłam dwie kreski, to się przestraszyłam. Przecież to niemożliwe! Ten test jest przeterminowany. Szok, parę godzin, może dobę. I ogromna, niesterowalna eksplozja radości następuje w człowieku.
A ponieważ na coś innego się umawialiśmy, liczyłam się z różnymi reakcjami partnera. Okazało się, że tam też była radość.
250 proc. wzrostu pierworodnych z mam po czterdziestce
Z danych GUS-u wynika, że w Polsce w ostatnich 12 latach liczba dzieci urodzonych z matek po czterdziestce nieustannie rośnie. W 2014 urodziły one 8739 dzieci – to 2,3 proc. wszystkich noworodków, w tym pierworodnych było już 1347 – dwa i pół raza więcej niż 12 lat wcześniej. To 15,41 proc. dzieci z mam po czterdziestce. Siedem mam miało więcej niż 50 lat, w tym trzy więcej niż 55.
Wszystko to bardzo mało. Średnio w UE mamę, która urodziła dziecko po czterdziestce, ma teraz 4,3 proc. dzieci, w krajach strefy euro prawie 5 proc. Pierworodne stanowią z tego 30 procent. A są kraje, jak Włochy, gdzie matki po czterdziestce rodzą 7,74 proc. dzieci. W Luksemburgu pierworodne stanowią w tej grupie 40 proc.! W 2013 roku w Unii Europejskiej urodziło się niemal tysiąc dzieci z mam po pięćdziesiątce, z tego 44 proc. to dzieci pierwsze.
Liczba ojców, którzy mają dziecko po czterdziestce, wzrosła w ciągu ostatnich 12 lat o 19 proc. (w 2014 było to 30 890 noworodków), ale aż o 41 proc. liczba dzieci urodzonych z ojców po pięćdziesiątce (778). GUS nie wie, jaki procent z nich to dzieci pierwsze.
Wśród kobiet, które pierwsze dziecko urodziły w wieku 40+, ponad połowa (696) na ojca wybierała czterdziestolatka, a ojców poniżej czterdziestki wybrało 31 proc. tych mam. Pięćdziesięciolatków (114) 8,4 proc. Sześćdziesięciolatka lub starszego wybrało 15 kobiet.
Dr n. med. Wojciech Puzyna, dyrektor Szpitala św. Zofii: – Jedne panie kończą miesiączkować w wieku 45 lat, a drugie 58, i wszystko to jest fizjologiczną normą. Łatwiej jest zajść w kolejną ciążę niż w pierwszą, ale co najmniej 80 proc. kobiet czterdziestoletnich ma szansę na spontaniczne poczęcie. Przy 45-latkach już około 40 proc.
Biologia i nasze poglądy ewoluują. Pod koniec lat 70. prof. Ireneusz Roszkowski, wybitny położnik, znany również z dosadnego języka, wymyślał pacjentkom od starych pierwiastek, jeśli przekroczyły 24. rok życia. Nieco później wiek 35 lat uznano na świecie za graniczny, od którego rosną ryzyka związane z ciążą i porodem. W III Rzeczpospolitej okazały się, że posiadanie dzieci, także pierwszych, w wieku powyżej 40 lat jest możliwe. W naszym szpitalu mam w wieku 43+ rocznie rodzi ponad 50. To przestała być sensacja.
In vitro w przedziale wiekowym 40+ to może być 20 proc. porodów.
Dobry moment na dziecko
Anna: – Od początku małżeństwa mogliśmy się budzić we własnej sypialni. Kredyt prawie się skończył.
Iza: – Mam swoje mieszkanie, mąż ma swoje, oba spłacone. Sprzedamy jedno, weźmiemy mały kredyt, kupimy większe.
Ilona: – Machnę CV i zrobię wrażenie.
Anna: – 20 lat temu ani finansowo, ani mentalnie na urlop wychowawczy nie byłoby mnie stać.
Iza: – Po czterdziestce kobieta już nie jest rozdarta, że coś jej ucieka – pieniądze, kariera, dziecko.
Joasia: – Wiemy, co to są podróże, praca w korporacji, jak to jest zarabiać dużo, mało. Już tak nie gonimy za rozrywkami.
Maria: – Zrobiłam wszystko, co chciałam. Mam w sobie zgodę, żeby podporządkować życie harmonogramom karmienia, spania.
Joasia: – Po czterdziestce lepiej rozumiesz procesy – przyczyny, skutki. Przeżyłaś już rozwody, śmierci, choroby, umiesz sobie z tym lepiej radzić. Gdzie należy się upierać, walczyć, a gdzie odpuścić. Doszłaś do najgłębszych autorefleksji. Mniej się leci z autopilota: że tak się robi, bo w domu mi tak wdrukowali, i to jedyny model, który znam. Mogę wybrać inne zachowanie.
Wybaczenie sobie, rodzicom, to już jest bardziej poukładane. Dziecko przychodzi ze swoimi cechami, trzeba je uszanować i być jego towarzyszem. 20 lat temu na pewno bym tego nie wiedziała.
Iza: – Ono ma większe poczucie bezpieczeństwa, bo my je mamy.
Gabinet
Ilona: – To nawet nie była propozycja. Doktor jak do niegrzecznych dzieci powiedział, że mamy zrobić badanie, to z wprowadzaniem igły w brzuch, amniopunkcję – żeby sprawdzić, czy dziecko nie jest upośledzone. Ale szybko, żeby „był czas na usunięcie płodu”. Zapytałam, czy ono pozwoli rozpoznać coś, co da się leczyć. Usłyszałam: „Nie”. Więc odmówiłam. Pan doktor powiedział, że jestem nieodpowiedzialna, że w innych krajach Unii Europejskiej moja postawa jest niedopuszczalna. Jak płód jest nieprawidłowy, zostaje usunięty. Rozpłakałam się.
Maria: – Po 35. roku życia słyszymy, że jesteśmy w grupie ryzyka: nie donoszę ciąży, dziecko będzie miało wady genetyczne. Już miałam wizję dziecka bez rączek, bez nóżek. Lekarka mnie pocieszała, że dzieci z zespołem Downa są urocze, ale wymagają stałej opieki, a jakie są u nas warunki. I co będzie, jak rodzica zabraknie?
Ilona: – Już miałam duży brzuszek. Lekarka mówi: „Zaplanujmy datę porodu”. Do mnie dotarło, że mówi o cesarce, więc pytam: „A są medyczne wskazania?”. Usłyszałam: „No chyba w tym wieku nie chce pani rodzić naturalnie!”. Właśnie chciałam.
Iza: – Refundowana jest tylko amniopunkcja, ale bałam się poronienia w jej wyniku. Ryzyko jest poniżej 1 proc., ale jest. A dostęp do badań nieinwazyjnych jest płatny. Gdyby zrobić wszystkie zalecane kobietom po 35. roku życia, w tysiące złotych by szło.
Ale z wizyt lekarskich wychodziłam uspokojona. Usłyszałam: „Spotkałem matki dużo od pani starsze, które miały pierwsze dziecko, potem drugie, a nawet trzecie. Wszystkie naturalnie”.
Joasia: – Mojemu lekarzowi też wszystko się podobało. Jego najstarsza pacjentka ma 48 lat.
Dr Puzyna: – U 20-latek ryzyko urodzenia dziecka z zespołem Downa jest 1/5000, a u 40–latek już 1/200. 199 na 200 rodzi się bez tej wady! Po 45. roku życia to może być 1/50. Choć te statystyki mogą być zawyżone ze względu na niską liczbę urodzeń w tym przedziale wiekowym.
Ale z wiekiem trudniej zajść w ciążę i po 40. roku życia poronienia zdarzają się co najmniej dwa razy częściej niż u kobiet młodszych. Szacowałbym, że bez żadnego wspomagania donosić ciążę ma szansę ok. 60 proc. kobiet 40-letnich i 30 proc. 45-letnich. Zatrute środowisko, przesycona hormonami żywność, stresująca rzeczywistość nie służą płodności.
Ciąża
Maria: – W czasie ciąży ani jeden włos mi nie wyszedł, cera gładziutka. Do siódmego miesiąca pracowałam.
Iza: – Wzięłam zwolnienie, ale do końca byłam mobilna.
Anna: – Drugą ciążę zniosłam lepiej. W obu pracowałam normalnie.
Joasia: – Gwałtownie ubyło mi lat. Pracowałam do ósmego miesiąca. Wchodziłam tu, na piąte piętro bez windy.
W urzędach, autobusach ludzie chcą pomóc. Choć się dziwią na początku, pytają, czy z in vitro. Ale gwiazdy mają późno dzieci i to przestaje się kojarzyć ze smutną nędzą starszych ludzi, którzy sobie nie radzą, tylko z czymś glamour. Do pozazdroszczenia. Słyszę: będziesz długo młoda, bo spada ryzyko niektórych chorób.
Maria: – Poród był ekspresowy. Siłami natury.
Ilona: – Przyjechałam do Domu Narodzin i półtorej godziny później Tosia była na świecie.
Iza: – Lekarka mnie namawiała na poród naturalny, ale decyzję pozostawiła mnie. Staś urodził się cesarką.
Anna: – Lekarz powiedział, że wiek nie jest wskazaniem do cesarki, ale obu synów z innych powodów rodziłam przez cięcie.
Joasia: – Cesarskie cięcie, ze względu na moje problemy z oczami.
Dr Puzyna: – Zaczynamy zbliżać się do 50 proc. cięć cesarskich wszystkich porodów w kraju, więc nie jest to problem tej grupy wiekowej, lecz epidemia.
Po porodzie
Joasia: – Jak się dziecko pojawia, otwiera się perspektywa wielu przygód, które mogły mnie ominąć, a będą. I to jest kojące.
Ilona: – Nagle z moim życiem nie ma żartów. Teraz wszystko, co zrobię, robię również jej. Tak głębokiej relacji, za którą czułabym się tak dalece odpowiedzialna, tak świadomie budowanej od podstaw, nigdy nie przeżyłam.
Byt materialny zrobił się bardzo ważny. Wróciliśmy w rodzinne strony, bo tu życie jest tańsze. Rodzina blisko, więc jest realna pomoc.
Tosia otwiera oczy i chce. Cały dzień chce uwagi.
Joasia: – Cała masa nowych lęków się pojawia: czy dobrze karmię, czy dobrze kąpię, czy dobrych lekarzy dobieram. Kiedyś łatwiej się odsypiało, człowiek psychicznie był mniej zdarty. Nie można zadbać o siebie, o dom, bo on płacze. Nawet mając partnera, bez trzeciej osoby nie dałabym rady. Rodzice mają pod osiemdziesiątkę, to ja bardziej powinnam pomóc im niż oni mnie.
Iza: – Mąż wstaje do dziecka w nocy. Jak tylko przyjedzie stęskniony, ono pieje z zachwytu. Nosi, przewija, karmi. Wziął urlop ojcowski. Jest spokojniejszy niż ja, dziecko to wyczuwa. Zostawiam ich samych na trzy godziny.
Joasia: – Ojcowie młodsi ciągle coś muszą udowadniać. Po czterdziestce to się wycisza i jest większa przestrzeń na intymność, uważność, spontaniczne bycie człowieka z człowiekiem. Tata jest silniejszy, ma niesamowite pomysły na zabawy, dialogi.
Iza: – Odmłodniałam, mam więcej wigoru.
Maria: – Śpię z przerwami i sobie z tym radzę. Kiedyś po pracy musiałam się położyć, bo nie dawałam rady, a teraz jakbym była na haju. Biologicznie nie jest za późno na dzieci. My nie wyglądamy jak Karwowscy z serialu. Jesteśmy z dziesięć lat młodsi.
Anna: – Kosmetyczka nie chciała uwierzyć, że mam 43 lata i dwoje małych dzieci.
Joasia: – Wiem, że nie widać po mnie tego dziecka. A człowiek chciałby, żeby było widać! Włosów nie farbuję, podobam się sobie z siwymi. Są grube, gęste, długie. Jeśli synek zażąda, ufarbuję.
Ilona: – Przez 40 lat żyłam skupiona na sobie. Weekendy miałam tylko dla siebie, kładłam się z książką w wannie.
Maria: – Obserwuję starsze panie, które nie założyły rodzin. Są bardziej energiczne niż ich koleżanki, które miały męża i dzieci. Singielka przychodzi z pracy i zje kanapkę, a jak kobieta ma rodzinę, będzie gotować po nocach. To zużywa człowieka.
Maria: – Ale nie wiadomo, jak będziemy wyglądać za sześć lat. Czy będę miała siłę za nim biegać?
Ilona: – Staram się dbać o sprawność fizyczną, bo chciałabym córkę podnosić, jeździć z nią na rowerze, chodzić w góry. Mam na to wpływ!
Anna: – Żyjemy dłużej, kobiety średnio 81 lat. Ale jak rodziłam drugie, myślałam, że pierwsze nie będzie samo, gdyby nam zdarzyło się coś wcześniej niż innym.
Joasia: – I pewnie jego dzieci nie zobaczę.
Imiona i nazwiska niektórych bohaterów zostały zmienione. Dziękuję osobom, które pomogły mi dotrzeć do bohaterek – położnym, lekarzom, pani bibliotekarce, a przede wszystkim osobom, które zaczepiłam na ulicy.