Zimnokrwiści

Składniki krwi przetacza się przy co dziesiątej operacji. Każdy z nas lub naszych bliskich może potrzebować transfuzji. A kiedy ty ostatnio oddałeś krew?

Małgosia i Jacek wczoraj przylecieli z Finlandii, gdzie są na kontrakcie, dziś przyszli oddać krew. Dla nich krwiodawstwo zaczęło się dwa lata temu. Przy porodzie Gosia niespodziewanie doznała krwotoku, straciła 3 litry. Jej serce się zatrzymało. Natychmiastowa cesarka. Przetoczenie. Siedem jednostek. – Ta sytuacja mi uświadomiła, jak niewiele potrzeba, by życie się skończyło – mówi Jacek. Od tego czasu oddał krew sześć razy. – Spłacam dług – mówi Gosia. Oddała dziś po raz pierwszy (jako matka karmiąca nie mogła tego robić). – W Finlandii jest zupełnie inna kultura krwiodawstwa. Oddają wszyscy. Co 2–3 miesiące pod moją firmę podjeżdża ambulans i pracownicy schodzą pojedynczo. Standard – kwituje Jacek.

Puste półki

W lodówkach Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa przy ul. Saskiej w Warszawie (to sklep z krwią dla wszystkich szpitali województwa) można zobaczyć głównie metalowe pręty pustych półek. Dzień jak co dzień. Kiedyś niedobory były głównie od czerwca do września, kiedy młodzież wyjeżdżała na wakacje. Teraz nie ma już lepszych okresów. Krwi brakuje okrągły rok. Szpitale nieraz czekają na krew po kilka dni. Dziś w każdym razie nie odbędzie się w całym województwie żadna planowa operacja.

W Polsce w 2006 r. krew oddał co sześćdziesiąty dorosły. Dla trzech dawców na pięciu to przygoda jednorazowa. W kilkunastu warszawskich biurowcach organizowana jest zbiórka krwi od chętnych pracowników. Michał Wysokiński, kierownik departamentu administracji Deutsche Bank, otworzył punkt krwiodawstwa w budynku Focus. Półtora roku temu na skutek reorganizacji zamknięto punkt w szpitalu dziecięcym przy ul. Litewskiej, gdzie chodził regularnie od 2003 r. Pielęgniarki znały swoich krwiodawców, pytały: Jak dzieci, jak się udał urlop. – Oddanie krwi to akt osobisty, chciałoby się, żeby towarzyszył temu ciepły klimat – mówi Michał. Spróbował więc zorganizować zbiórkę w miejscu pracy.

Drzwi wejściowe do budynku mija codziennie 2 tys. pracowników Focusa, więc na tydzień przed akcją rozwiesza plakaty. W wejściu, w holu głównym, w kuchniach, przy wejściu do stołówki. W recepcjach leżą ulotki. Do wszystkich pracowników swego banku (250 osób) Michał rozsyła imienne e-maile, a przychylny przedsięwzięciu zarządca budynku – do pozostałych firm.

W pierwszej akcji w lipcu 2005 r. uczestniczyły 43 osoby; w drugiej, październikowej – 31; w kolejnych – trochę ponad 20. To raptem 1–2 proc. zatrudnionych w biurowcu…

Ambulans warszawskiej stacji po całym dniu pracy zazwyczaj przywozi do stacji ok. 20 jednostek krwi (jedna jednostka krwi pełnej to 450 ml). Raz w miesiącu zdarzają się takie perełki jak Polfa Tarchomin czy Uniwersytet Warszawski, gdzie podczas jednej akcji krew oddaje nawet 90 osób. Pracownicy oddają swoją krew nieodpłatnie, bo trudno nazwać zapłatą osiem czekolad regeneracyjnych, odpis podatkowy, perspektywę nieodpłatnych przejazdów komunikacją miejską po 10 latach regularnego krwiodawstwa, medal czy przysługujący dzień wolny od pracy. Tym bardziej że pracodawcy zazwyczaj nie honorują zwolnień. – Jak ambulans przyjeżdża do biura, wolny dzień na dojazd nie jest konieczny. A odpoczynek? Tu jest praca biurowa, rowów się nie kopie – mówi Michał.

Motobank 777

W dłoni gumowa piłeczka – praca mięśni sprawia, że krew płynie szybciej. Pielęgniarka delikatnie wkłuła się w żyłę. Najbardziej przykra część zabiegu już za nami. Mija minuta. Czuć przyjemne ciepło rurki, która leży na przedramieniu. Waga wskazuje już 100 udojonych mililitrów.

Przedsionki serca zapewne zauważyły ubytek krwi. Nie wypełniają się do końca, ścianki są mniej napięte, co oznacza, że układ krążenia jest za słabo wypełniony – trzeba przeciwdziałać spadkowi ciśnienia. Reakcja organizmu jest natychmiastowa: skurczyć najdrobniejsze naczynia krwionośne w mięśniach. Nie wystarczy? To jeszcze skurcz naczyń w trzewiach i w skórze. Jak w wężu ogrodowym: mniejszy otwór ujścia – wewnątrz ciśnienie wzrasta. Priorytet to ochronić mózg przed niedostatecznym ukrwieniem. – Ubytek 450 ml krwi pod względem zmiany ciśnienia można porównać do obciążenia, jakiego on doznaje, gdy zmieniamy pozycję z leżącej na stojącą – kwituje obawy prof. Jacek Przybylski z Akademii Medycznej w Warszawie.

Układ krążenia potrafi też błyskawicznie uzupełnić ubytek cieczy. Wysysa ją z tkanek – to skutek różnicy ciśnień po skurczu naczyń. Swoisty dług, który w ciągu kilku godzin trzeba będzie spłacić – napić się wody lub herbaty. Póki tego nie zrobisz, nerki ograniczą wydalanie wody z organizmu. Cztery minuty czterdzieści sekund. 450 ml krwi. Koniec zabiegu. Dziękujemy.

Dorota Borowska motorami pasjonuje się od zawsze. Jako nastolatka jeździła ze swoim ówczesnym chłopakiem jako tak zwany plecak. Czytała motoryzacyjne gazety. Rok temu postanowiła zabrać się za sprawę na poważnie. Zebrała pieniądze na Kawasaki AR6, teraz robi prawo jazdy kategorii A. Mimo że nie czuje się jeszcze pełnoprawnym motocyklistą, uczestniczy w życiu środowiska. Założyła w Warszawie motocyklowy bank krwi 777. To inicjatywa zrodzona w Poznaniu we wrześniu 2006 r.

– Mówią o nas lekceważąco: dawcy narządów, ale to nieprawda. Już przy zderzeniu z prędkością 50 km/godz. tkanka miękka jest tak zmasakrowana, że nie nadaje się do przeszczepu – twierdzi Dorota. Za to co drugi motocyklista to krwiodawca.

W pewnym sensie bank krwi jest fikcją. Koncentrat krwinek czerwonych ma datę przydatności: 35 lub 42 dni od pobrania. Osocze świeżo mrożone przetrwa rok, a koncentrat krwinek płytkowych – pięć dni. Idea banku to w istocie forma rekrutacji potencjalnych krwiodawców.

Dziś 7 proc. polskich krwiodawców oddaje krew dla konkretnej osoby, czyli zapewnia tej osobie pierwszeństwo w dostępie do odpowiedniej krwi. Dokonuje się zamiany krwi oddanej na odpowiednią jej grupę. Chociaż w sytuacji zagrożenia życia szpital ma obowiązek zapewnić krew i teoretycznie nie ma prawa uzależniać przeprowadzenia zabiegu od złożenia donacji przez rodzinę i znajomych. Ale co zrobić, gdy krwi fizycznie nie ma? Nie wyczaruje się.

Bank motocyklistów sprowadza się zatem do hasła: 777. Można się na nie powołać w stacjach Poznania, Warszawy, Szczecina, Opola, Łodzi. Pełni ono taką funkcję jak owo nazwisko konkretnej osoby. Bank zgromadził już ponad 30 l krwi. W razie potrzeby motocykliści będą mogli powiedzieć: Oddaliśmy, proszę podać z tej puli. Na razie, poza jednym przypadkiem, nie było takiej potrzeby. Ich krew jest podawana innym chorym.

Mason krwiopijca

Negatywne skutki krwiodawstwa? – Nie ma takich badań, które łączyłyby z krwiodawstwem jakiekolwiek skutki chorobowe – mówi prof. Przybylski.

Dorosły człowiek ma w krwiobiegu ok. 5 l krwi. – Pani ma hematokryt, czyli objętość krwinek w całej krwi – 44 proc. Nawet gdyby utraciła pani cały litr, czyli ponad dwa razy tyle, ile honorowo oddała (byle nie nagle!), to po uzupełnieniu płynów hematokryt obniżyłby się do 35 proc., a to ciągle jest dolna granica normy. Ludzie chodzą po ulicach mając hematokryt 20 proc. Poziom śmiertelny to 6 proc. – tłumaczy prof. Wiesław Jędrzejczak z kliniki Hematologii i Transfuzjologii Szpitala Akademii Medycznej w Warszawie, na dowód, że krwiodawstwo jest zupełnie bezpieczne.

Hematokryt zwykle spada nieznacznie – dużo mniej, niżby wynikało z rachunku matematycznego. Zapas czerwonych krwinek, na wypadek krwotoku, magazynowany jest w wątrobie i śledzionie. Wprawdzie w tej ostatniej to krwinki-starowinki, które przybyły tu obumrzeć, ale jeszcze kilka dni popracować mogą. Zwykle produkcja nowej krwinki trwa ok. 2 tygodni, po krwotoku – kilka dni. – Odmłodzenie krwi to bonus krwiodawstwa. Ludzie od zawsze dla zdrowia robili sobie krwioupusty. Utaczał cyrulik, przystawiał pijawki. Nawet hipopotamy sobie krwioupusty robią. To poprawia kondycję systemu krwiotwórczego i całego organizmu – zapewnia prof. Jacek Przybylski.

Kamil pierwszy raz oddał krew w wieku 18 lat. I zemdlał. Drugi raz przyszedł po dwóch miesiącach, znów zemdlał. Kiedy zemdlał za trzecim razem, zbiegli się lekarze i zabronili mu więcej przychodzić. Zupełnie się nie przejął, choć w domu było trochę paniki. – Gdyby powiedzieli mi coś konkretnego, że nie mogę oddawać, bo moja krew się nie nadaje, nikomu się nie przyda, nie spełnia parametrów albo że jestem chory, to pewnie bym przestał przychodzić. Ale oni mówią, że krew jest okej, tylko mam słaby organizm i za którymś razem może zdarzyć się zapaść – twierdzi Kamil. Stara się zmniejszyć ryzyko. Przychodzi rano, wypoczęty, najedzony, dobrze nawodniony. Po oddaniu krwi czuje się senny, więc zwykle wybiera wolne dni. – Ludzie niszczą sobie zdrowie pijąc, paląc, narkotyzując się. Moja krew przynajmniej się komuś przyda – mówi.

Za czwartym razem przestał mdleć. W książeczce PCK ma dziewięć pieczątek. Kiedy na lekcję weszła nauczycielka z prośbą o oddanie krwi dla kolegi po wypadku, zgłosił się na ochotnika. Pozostali zaczęli pytać: Dlaczego to robi? Czy to boli? W ciągu dwóch dni w centrum krwiodawstwa zameldowali się kolejno wszyscy – łącznie 22 chłopa z jednej klasy technikum mechanicznego. Od tej pory chodzili razem. Po lekcjach do stacji. Potem do pubu. I dopiero do domu.

 Kiedy się urodziłem, miałem wszystkie możliwe choroby. W wieku 14 dni przetoczono mi całą krew, od ojca. On ma nawet medal za honorowe krwiodawstwo. Od zawsze planowałem, że też będę krew oddawał – mówi Kamil. I wbrew wszystkiemu dotrzymuje słowa.

Jest jakiś opór w polskim narodzie. Co każe obojętnie mijać plakaty i apele o krew? Ludzie się boją, najczęściej bezpodstawnie.Zakażenia? Krew przesiadła się ze szklanych butelek do jednorazowych woreczków mniej więcej wtedy, kiedy mleko z butelki do kartonu. Dziś krew od dawcy do biorcy płynie w jałowym systemie zamkniętym, zgodnie z regułami certyfikowanego systemu zarządzania jakością. Do obróbki krwi stosuje się najnowocześniejsze urządzenia i preparaty.

Strach przed widokiem krwi? – To atawizm. W czasach prehistorycznych zranienie oznaczało zazwyczaj eliminację. Przeżywał silniejszy, który nie dał się zranić, więc widok własnej krwi powodował silną negatywną emocję – wyjaśnia prof. Przybylski. – Dodajmy, że głównie u mężczyzn.

Obawa, że krwiodawcy kiedyś krwi zabraknie? Absurd! Komórek macierzystych w szpiku, z których powstają poszczególne rodzaje krwinek, mamy 50, a może nawet 500 razy więcej, niż jesteśmy w stanie zużyć podczas całego życia.

Poza tym ludzie wstydzą się, gdy przed oddaniem krwi muszą odpowiadać na pytania o ryzykowne zachowania seksualne, które się zadaje ze względu na profilaktykę HIV/AIDS. No i nie ma w Polsce mody na krwiodawstwo. W Internecie można spotkać poglądy typu: a czy ja wiem, komu ta krew zostanie przetoczona? A jak pijakowi? Narkomanowi? Masonowi jakiemuś?

Zrób to sam

Dla co trzeciej osoby próba oddania krwi kończy się zresztą niepowodzeniem. Lista dyskwalifikacji z jednego dnia: trądzik, astma, arytmia serca, podwyższone ciśnienie krwi, leczenie psychiatryczne, podwyższone białe krwinki, niedolot (zemdlał nim na wadze pojawiło się 450 ml), nadlot (więcej niż 495 ml, też do utylizacji, bo nie jest zachowana proporcja konserwantu do ilości krwi w woreczku), za słabe żyły, guzek tarczycy, podwyższona temperatura, leki, menstruacja, krwiodawca zrezygnował po oddaniu próbki do morfologii, przekłucie pępka, depilacja kosmetyczna, przebyta żółtaczka.

Krew mogą oddać wyłącznie osoby zdrowe. Dokładną listę przeciwwskazań można znaleźć na stronach internetowych każdego z regionalnych centrów krwiodawstwa.

Pacjentom nie podaje się tzw. krwi pełnej, by niepotrzebnie nie obciążać ich organizmu obcym białkiem – składnikami, których nie potrzebują i będą musieli na własny koszt się pozbyć.

Po 15 minutach wirowania krew w woreczku się rozwarstwia. Na dnie są krwinki czerwone, które teraz zagęszczone nabrały barwy wręcz czarnej. Nad nimi unosi się żółtobeżowe osocze. Jak się bliżej przyjrzeć, rozdziela je jasny kożuszek – tworzą go białe krwinki i płytki krwi.

Pod naciskiem elektronicznej prasy 220 żółtych ml przeciska się do pustego woreczka na górze, a 300 ml czarnych – do tego na dole. W środku woreczka zostaje kożuszek. Oddzielną ścieżką podróżują porcje, które bada się pod kątem wirusologicznym (HIV, żółtaczka, kiła) i serologicznym (grupa krwi, czynnik Rh, przeciwciała). Morfologię krwi (białe krwinki, czerwone, płytki krwi) robi się na wstępie jeszcze przed dopuszczeniem do pobrania właściwego.

Od ukłucia do lodówki w dziale ekspedycji krew przechodzi przez 40 par rąk. Każda czynność rozpoczyna się i kończy identycznie – sprawdzeniem zgodności danych na opakowaniu i wprowadzeniem informacji o jej wykonaniu do systemu komputerowego. Dopiero kiedy wszystkie czynności i badania są wykonane, system drukuje etykietę z kompletem danych. Tak opisana jednostka krwi może ze stacji wyjechać. Jej produkcja trwała około doby.

W 2005 r. na 500 tys. dawców było 1266 płatnych. Rzadkie dobro zazwyczaj jest cenione i dlatego sporadycznie płaci się osobom o rzadkich grupach krwi, wzywanym imiennie. W większości jednak ustawiają się do kasy tzw. dawcy zimmunizowani, czyli specjalnie szczepieni w celu wytworzenia określonych przeciwciał. Z ich osocza produkuje się np. immunoglobulinę anty-D, podawaną Rh (–) ciężarnym, w celu zapobiegania konfliktowi serologicznemu, jeśli dziecko, które noszą, ma grupę Rh (+).

W lodówce ekspedycji przy Saskiej jest jedna półka przyszłości. Nazywa się autotransfuzja. W 2005 r. leżały na niej worki z krwią dziesięciu pacjentów. W 2006 r. – już kilkuset. Codziennie przychodzi ktoś, kto chce oddać krew dla samego siebie. Żeby dobrać idealnie, trzeba by przebadać milion donacji, jak przy przeszczepie, więc przetoczenie własnej krwi to pod każdym względem najbezpieczniejsza forma transfuzji. Do operacji planowej można sobie krwi uzbierać. Do kolana wystarczą trzy jednostki, standardowo do innych zabiegów – dwie. Przy dobrym stanie zdrowia do autotransfuzji można oddawać krew co tydzień po 450 ml. Własna krew czeka wtedy w lodówce przy Saskiej i w określonym momencie przyjeżdża na oddział wskazanego szpitala.

Krew przetacza się najczęściej przy otwartych złamaniach, transplantacjach, operacjach ginekologicznych i wycinaniu dużych nowotworów. Ponadto – przy białaczce i hemofilii. A krwi ciągle brakuje…

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/215997,1,zimnokrwisci.read

Raczkowanie po ekranie

Czy już przedszkolakowi potrzebny jest dziś komputer? Jedni traktują go jak darmową niańkę. Inni demonizują zagrożenia.

Mamo, co to jest mgławica? – 5,5-letni Ksawery ogląda niebo w programie Google Earth. Na ekranie monitora zdjęcie z teleskopu Hubble’a przypomina kolorowo podświetlone dymy. Ksawery, operując strzałkami na klawiaturze, porusza się między gwiazdozbiorami. Umie pisać, więc w wyszukiwarce wstukuje: droga mleczna. – Mamo, czy to jest to niebo, do którego idzie się po śmierci? – pyta w końcu.

Ksawery nauczył się czytać sam – ktoś kiedyś posadził go przed edytorem tekstu. W wieku czterech lat pisał już krótkie liściki do babci. Notował przepisy kulinarne. Ubiegłej zimy z wujkiem czatowali na Skypie, a to znacznie ciekawsze niż samotny Word. Gdy miał cztery lata, mama poprosiła, żeby sprawdził, o której odjeżdża najbliższy autobus linii 700. Znalazł. Teraz to jego ukochana witryna – został fanem komunikacji miejskiej. Sam odnalazł strony miłośników tramwajów i stronę przegubowiec.pl. Interesują go strony dobranocek, książeczek i czasopism, które czyta.

Współczesny rodzic coraz częściej na typowe dziecięce pytania odpowiada: nie wiem, ale możemy sprawdzić w Internecie. Komputer to dziś sprzęt tak powszedni jak lodówka, odkurzacz czy czajnik. – Włączony jest cały dzień, częściej niż telewizor – mówi Joanna Gorzeń-Noszczak, mama Ksawerego. Oboje z mężem są architektami, używają tych maszyn do pracy. Pozwalają synowi korzystać z komputera, bo niby dlaczego nie?

Przedszkolak przy komputerze nie jest jeszcze w Polsce zjawiskiem naukowo zbadanym. W Stanach Zjednoczonych, gdzie Internet jest dostępny w 70 proc. domów, dwoje na troje dzieci poniżej 6 roku życia korzysta z sieci, z czego duża część codziennie. – Kompetencje potrzebne do obsługi komputera kształtują się już w 8–10 miesiącu życia – mówi Katarzyna Ziółkowska, psycholog, autorka książki „Przedszkolaki w sieci” (w druku) i doktorantka Instytutu Psychologii UAM w Poznaniu. Pierwsze próby zabaw klawiaturą czy myszą podejmują, siedząc na kolanach rodziców. Bardzo szybko zauważają związek między działaniem i skutkiem. Dwulatki z powodzeniem surfują samodzielnie. Wprawdzie uczą się procedur na pamięć i gdyby im poprzestawiać ikony, pogubiłyby się, ale na znanej stronie mogą spędzać godziny.

Zaczyna się od oglądania bajek lub filmików. Potem puzzle, zgadywanki, loteryjki, kolorowanki – to, co pokolenie rodziców robiło na papierze, one mają w komputerze. Gry dla najmłodszych to dobieranie właściwych kształtów do zatykania dziur w rurach. Z kości trzeba zbudować dinozaura, z części samochód. Dopasować dźwięki do instrumentów. Jeśli dziecko dobrze policzy kasztany i trafnie dopasuje liść, z głośnika usłyszy radosny głos: „Brawo! Jesteś wspaniały! Zawsze można na ciebie liczyć!”. A to motywuje do dalszej zabawy. Komputerowa „Gratka” co miesiąc zapoznaje graczy z kilkoma literami. – Dzięki tym grom w wieku czterech lat potrafił napisać moje imię, swoje, taty – zachwyca się dr Dominika Urbańska-Galanciak, socjolog, badaczka gier komputerowych, a prywatnie mama 6-letniego Kuby.

Swój własny komputer chłopiec ma w pokoju od trzeciego roku życia. Na pulpicie ledwie mieszczą się ikonki wszystkich zainstalowanych gier. Godzinę dziennie gra na pewno. – Ja wolę, żeby pograł, niż ma jakiś film oglądać – mówi jego mama.

W wieku około 5 lat mali gracze zaczynają sięgać po tzw. platformówki. Trzeba wskoczyć do jadącej windy, rzucić piłką w przycisk, by otworzyły się drzwi – czyli skoordynować ruchy. 6-latki i starsze dzieci najchętniej włączają gry sportowe. Następny krok to gry przygodowe, gdzie trzeba stosować myślenie strategiczne.

Z mamą Kuba gra głównie w gry polegające na kooperacji bohaterów, a z tatą, żeby porywalizować – w wyścigówki albo ulubione „Lego Star Wars”. Sam podróżuje z programem pokazującym zabytki, zwierzęta i kulturę różnych krajów świata.

Inne mózgi

Rodzice 5-letniego Eryka sami lubią grać. Nieraz chłopiec patrzył (jak na film), gdy tata Damian Zieliński (grafik, artdirector w firmie produkującej gry komputerowe) jako „nieumarły” (zbój z mieczami, najwyższy 70 poziom) wraz z sześcioma podobnymi poczwarami walczy ze smokiem. Nie widzi (bo już śpi), że wieczorami tata siada przy swoim komputerze, mama Kasia obok, przy swoim, i wyruszają na wspólne misje. W tym domu to zwyczajny sposób spędzania wolnego czasu. Telewizji nie oglądają. – Inni mają „M jak miłość” i przeżywają emocje bohaterów serialu, my też mamy swoich, tylko możemy kreować ich przygody – mówi Kasia.

Czasem Eryczek prosi, by w Warcrafcie znaleźć mu jezioro, żeby mógł – jak to się w języku komputerowych fanów określa – ponurkować Panią Elfka (którą gra mama). Biega, zbiera leśne owoce, lata nią nad bajecznymi krainami, siedząc na smoku. Każe mamie rzucać czary, żeby zobaczyć, jak działają. Ulubioną grą Eryka są Piniaty na x-boxie. Interfejs rozpracował w jeden wieczór. – Dzięki temu, że obcuje z technologią, której w jego wieku nawet nie mogliśmy sobie wyobrazić, ma inaczej ukształtowany mózg – twierdzi Damian. X-boksa kupili dla siebie. Na początku nic im nie wychodziło i się zniechęcali. – My musimy pokonywać w sobie bariery, których on w ogóle nie ma – mówi. Eryk nie rysuje, woli internetowe kolorowanki. Ręcznie mu nie wychodzi i się denerwuje. Po co rysować kotka, skoro ładniejszego można znaleźć w Internecie i wydrukować?

– Być może mozolny trening pisania, który wszyscy przeszliśmy, nauka koordynacji wzroku i precyzji ręki, ma udział również w kształtowaniu się innych funkcji, np. w posługiwaniu się mową – zastanawia się psycholog Katarzyna Ziółkowska. – Ale nikt nie zrobił jeszcze badań, które by tego dowiodły. Nie wiadomo, czy komputer wywołuje u dzieci zmiany na poziomie ośrodkowego układu nerwowego, który w tym wieku pod wpływem doświadczeń się kształtuje. Badanie, jak ich mózgi funkcjonują poznawczo, to dopiero przyszłość. Może się okazać, że ten wpływ wcale nie jest wielki.

Eryk mówi: kolega mnie popchnął i spadłem na kość ogonową. To echa gry „Encyklopedia małego człowieka” o organach ludzkiego ciała, dodawanej gratis do płatków kukurydzianych. Damian i Kasia troszkę zazdroszczą synowi, że w jego wieku przeszedł już przez dziesiątki różnorodnych światów. – Widzi je dosłownie, dotyka. Może się inspirować. Jego świadomość jest nieporównywalnie bogatsza, niż była nasza w tym wieku– mówi Kasia.

Najbardziej się boi, żeby żaden z nich nie okazał się ciekawszy od normalnego życia. Sama dostała komputer w wieku 14 lat i mogła grać, ile chciała. Po dwóch latach, zamiast rozwiązywać problemy w szkole, uciekała w granie. Damian ma mniej obaw: – Jego szybko te światy nudzą i chce przeskakiwać do kolejnych – obserwuje.

W zasadzie Eryk wie, że to co jest w grze, nie dzieje się naprawdę, ale dziś ta granica nawet dla ludzi dorosłych jest dość mętna. – Jak ktoś powie coś przykrego w grze, to ja czasem się zastanawiam, czy on mnie obraził, czy to się przytrafiło tylko mojej postaci? Ludzie chodzą struci w realu, jak wirtualny przedmiot zgubią – mówi Kasia i nie wymaga od Eryka, żeby się nie przejmował. Zabraniają mu jedynie gier, które go frustrują. Jak nie może zrobić zbyt wielu rzeczy, staje się agresywny, a granie to ma być przyjemność.

Puzzle po węgiersku

Zdaniem Damiana szkoła ma przestarzały system edukacji. Zmusza dzieci do czytania całych tomów, czego dzisiejsze życie nie wymaga. – Mamy inny dostęp do informacji. Gdy coś cię interesuje, zadajesz pytanie i natychmiast dostajesz odpowiedź – mówi.

Nie przeraża go, że dzieci nie potrafią koncentrować uwagi na tyle, by przeczytać książkę, a nauczyciele skarżą się, że dziś każdy z nich musi migać niczym neon, ścigać się ze światem gier, by na lekcji skoncentrować dziecięcą uwagę. – Najpierw ludzie sobie opowiadali, potem ktoś wymyślił alfabet i wyrył treść w kamieniu. Potem powstał papier – łatwiejszy w użyciu, w końcu druk. Teraz mamy jeszcze doskonalsze formy przekazu, w których można uczestniczyć – mówi Damian. I dodaje: – Jeśli przekazy multimedialne okażą się ciekawsze, literatura odejdzie do lamusa. Nic nie zrobisz.

Polski Internet dla dzieci dopiero raczkuje, jest mało ciekawy. Można znaleźć takie strony jak witryna Krakowa czy Instytutu Cervantesa, gdzie dzieci uczą się języka hiszpańskiego. Mamy na forach wymieniają się ciekawymi linkami. Posiłkować się można też stronami zagranicznymi, jak witryna BBC. Puzzle dziecko może układać po francusku, niemiecku czy węgiersku, chłonąc przy tym bezwiednie nowe słówka. Po stronach porusza się swobodnie, gdyż są one skonstruowane na podstawie symboli – dla dzieci nieczytających.

Najaktywniejsze na tym polu są przedsięwzięcia komercyjne. Również dlatego, że skonstruowanie dobrej strony dla dzieci kosztuje 200–300 tys. zł. Strony z zabawami dla najmłodszych mają soki Kubuś, horteksowy sok Leon, ale również ubrania marki Reserved. A także telewizje dla dzieci. Przedszkolaki same wymieniają się informacjami o istnieniu witryn.

Marka, która promuje swoje produkty poprzez serwisy dla dzieci, nie może sobie pozwolić na skandalizujące treści czy choćby bramkę do otwartego Internetu. Co najwyżej do innych reklam. – Najgorsze, co syn może zrobić, to zamówić DVD z USA, ale tego nie zrobi, bo nie poda swoich danych – mówią rodzice, którzy mają zaufanie do światowych marek. I tu mogą być zaskoczeni. Angielskie badania pokazują, że kilkulatki z powodzeniem dokonują zakupów. Te, które nie umieją jeszcze czytać, a rozumieją ideę wyszukiwarki i poruszają się po tym świecie bez opieki, wpisują w okienko nazwy marek np. Barbie, Witch, Winx. Wystarczy popełnić literówkę, by w odpowiedzi na zapytanie dostać strony z pornografią.

Na darmowych, popularnych stronach z rysunkowymi grami jest mnóstwo przemocy. Jedna polega na waleniu pięścią w komputer, aż się całkowicie rozpadnie, inna mierzy prędkość, z jaką gracz uderzył w balonowego miśka. Rysunkowe lale można ubierać w wyuzdane ciuszki. Bywa, że dzieci boją się wejść na kolejny poziom gry i ją wyłączają, bo jest tam zbyt straszna mucha. Gry w Internecie nie podlegają właściwie żadnej kontroli.

Same w sieci

Dzieci angielskojęzyczne, japońskie, koreańskie i niemieckie mają swoje wyszukiwarki Yahoo! Na tę niemiecką rząd federalny wydaje rocznie 1,5 mln euro. Zawiera 10 tys. haseł. Polskie na razie mają rozwijający się, nadzorowany przez wolontariuszy katalog 50 stron na sieciaki.pl.

Ksawery korzysta z Google. Dokładnie czyta opisy wyników wyszukiwania, nim wejdzie na stronę. Zawsze pyta, czy może. – Właściwie to razem szukamy. Mamy jeden pokój, z aneksem kuchennym. Widzę, co robi – mówi Joanna. Nie zainstalowali jednak programu do ochrony nieletnich. Blokują one wejścia na strony zawierające pewne słowa (np. seks) czy wulgaryzmy. Windows Vista ma opcję kontroli rodzicielskiej, dzięki której można zablokować strony, sprawdzać historię wyszukiwań.

– Na razie nie ma potrzeby instalowania tego, bo Ksawery nie włącza komputera sam. Może jak pójdzie do szkoły, będą koledzy z grami przychodzić? Jak po kryjomu coś włączy… Wtedy założymy mu tożsamość, również by chronić swoje dane – mówi Joanna. Nawet jednak bezpieczne w sensie emocjonalnym korzystanie z komputera pociąga koszty. Monitor psuje oczy. Kręgosłup męczy się długim siedzeniem. Dziecko nie ma poczucia czasu, samo nie przestanie. Są raporty i autorzy, którzy biją na alarm, twierdząc, że dziecko powinno poznawać świat prawdziwy, trójwymiarowy. Z zapachami, smakiem, kształtami. Amerykańskie stowarzyszenie pediatrów dzieciom w wieku przedszkolnym zaleca korzystanie ze wszystkich mediów monitorowych nie więcej niż dwie godziny dziennie. (W Polsce statystyczny przedszkolak tylko przed telewizorem spędza ponad trzy godziny).

Katarzyna Fenik, psycholog z fundacji Dzieci Niczyje, zna te zagrożenia jak nikt inny. To do niej trafiają skargi uczniów – ofiar cyberprzemocy, podszywania się, wulgarnych ataków. Pracuje z dziećmi, które naoglądały się pornografii. – Zostawianie dziecka samego w Internecie to jak otwieranie drzwi do dziecięcego pokoju dla pedofilówoszustów i fanatyków. Nie można dawać dziecku do ręki noża i liczyć, że będzie ostrożne – mówi. Słuchając jej, można nabrać przekonania, że dziecko nie potrzebuje Internetu do 15 roku życia, bo o ile technicznie z obsługą sobie poradzi, o tyle z oceną zawartości zdecydowanie nie.

Istnieje też zagrożenie uzależnieniem. Badania prowadzone na dzieciach w wieku szkolnym pokazały, że ulega im niewielka grupa. Jeśli korzystanie z Internetu odbywa się w sposób zrównoważony przez inne aktywności – dobry kontakt z rodzicami, kolegami, wysiłek fizyczny – pod opieką dorosłych, skutki korzystania z sieci są pozytywne. Kłopot tylko w tym, że polskie dzieci surfują głównie same, bo często ich rodzice boją się nowego medium i wolą myśleć życzeniowo, że dziecko robi w nim wyłącznie dobre rzeczy.

Świat z drogi komputeryzacji z pewnością się już nie cofnie. W Ameryce niektórzy badacze mówią już o pokoleniu wychowanym na grach. Obserwują, że to ludzie bardziej ambitni od pozostałych. Godzą się na wynagrodzenie zależne od efektów, a nie czasu pracy. Traktują aktywność zawodową jak pole do pokonywania przeszkód. Nie roztrząsać, nie przeżywać, tylko jak najszybciej się z nimi uporać. Gracz się nie poddaje, lecz zmienia strategię działania.

Co więc zrobić z dzieckiem, które ma pięć lat i swobodnie czyta? Pozwolić, by surfowało, gdzie go Google poniosą? Wydaje się, że dziś już nie ma innego wyjścia, jak tylko uczyć dziecko bezpiecznego i wartościowego korzystania z sieci. Badania pokazują, że im lepiej dorośli znają Internet, tym mają większą świadomość zagrożeń. W dodatku akurat małe dziecko jest jeszcze złaknione akceptacji rodziców. Więc po prostu jeszcze ich słucha.

Geniusz w opałach

Zespół Aspergera – czy to tylko inna struktura mózgu?

Żeby sprawdzić, czy nie wariuje, Natalia Kyć zbierała bilety. Kiedy Jurek mówił: tym wagonem jechaliśmy już 17 maja 2002 r. – mogła sprawdzić boczny numer wagonu. Nigdy się nie pomylił.

W ludziach interesują go daty urodzin i zgonów. W świecie: długość rzek i ich dopływów. Podasz mu dowolną datę, a w sekundę się dowiesz, jaki to był dzień tygodnia. Pamięta, który skoczek, na której skoczni, w jakim konkursie, ile skoczył metrów i uzyskał punktów. Zna statystyki samobójstw w Polsce i na świecie. Szóstym zmysłem odmierza czas, jak atomowy zegar.

Dziwi go, że można nie znać na pamięć rozkładów jazdy. Do rozpaczy doprowadza, że ludzie robią błędy ortograficzne. Wtedy świat wali mu się na głowę, bo przestaje go rozumieć. Godzinami może perorować o szachach. Wtedy jest szczęśliwy, odprężony. To pierwszy sezon 11-letniego Jurka w amatorskiej lidze małopolskiej, a już wywalczył trzecie miejsce. Ale zapytany, dlaczego lubi szachy, znudzony zsuwa się z kanapy. – Pani zadaje głupie pytania. Denerwujące, powiedziałbym.

Zespół Aspergera – objawy

W pierwszym roku życia nie gaworzył, nie nawiązywał kontaktu wzrokowego. Interesował się pilotem do telewizora. Nie oglądał, tylko przełączał programy, a jak w rogu wyskoczyła szóstka, podskakiwał z radości. Z zabawek uznawał tylko matchboksy. Ustawiał je na dywanie. Kiedy Natalia próbowała wyjechać jednym autem z tego parkingu, wpadał w histerię. – Każdy czasem potrzebuje pobyć sam – tłumaczyła sobie. Lubił, żeby mu czytać. Po polsku, angielsku czy rosyjsku – wszystko jedno. Obrazki ignorował, ale gdy opuściła akapit, pokazywał palcem właściwe miejsce.

W 18 miesiącu życia potrafił nazywać litery. Jeszcze nie mówił, pierwsze słowa wypowie dopiero za rok: znak, stop i sześć. Nie miał trzech lat, kiedy na lodówce z namagnesowanych liter ułożył: „Zakaz zatrzymywania się i postoju od 8 do 22″. Podręcznik do nauki jazdy skończył czytać, gdy miał trzy lata i osiem miesięcy. Choć nie gardził też encyklopedią czy słownikami. W życiu nie zrobił błędu ortograficznego. Ludzie się zachwycali: – Rób z nim coś. Nie może się chłopak zmarnować, taki talent.

Ale Natalia już zauważyła, że charakterek to on będzie miał nie do wytrzymania. – Nową kurteczkę za rękaw i ściąga. Wkładamy znowu, krzyk, jakbyśmy mu krzywdę robili!

Jak coś polubił, to jadł. Pewnego dnia zabrakło w sklepie tego makaronu co zwykle. Znalazła podobny, a Jurek odsuwa talerz. Miał kilka ulubionych jogurtów. Ale na opakowaniu dodano czerwony napis „+25%”. Jurek czyta i oddaje. Nie. – Teraz wiem, że jak mówi „nie”, trzeba odpuścić, bo szkoda sobie nerwy szarpać – mówi Natalia. – Kajzerka tylko z jednej piekarni. Nie może być zbyt spieczona ani niedopieczona. Z dżemem truskawkowym albo wiśniowym. Musi być gładki, bez żadnych farfocli. Jeśli ktoś się pomyli, to śniadania nie ma i spóźniamy się do szkoły.

Gości nie znosił. Komuś nasikał na torbę. W parku bił dzieci, niszczył im babki z piasku, więc na spacery chodzili tylko po ulicach. W przedszkolu zostawał na dwie godziny, a i tak dzwonili, żeby go zabrać. Narzekali, że trzeba go uczyć jeść widelcem, wołać siku – płynnie czytał w trzech językach, a chodził z pampersem.

Przed trzecimi urodzinami Jurka Natalia mówiła pediatrze, że chyba coś jest nie tak. Lekarka bagatelizowała. I teściowa też. – Andrzej (tata) był taki sam – mówiła.

Ludzie przestali ich odwiedzać. Z Andrzejem się kłócili. A Jurek siedział sobie cichutko w pokoju i wypisywał liczby w rzędach pionowych i poziomych. Jedną serię rysunków rozszyfrowali, bo między rzędami liczb były nazwy krakowskich ulic. I czasem pytał: przy Mazowieckiej nie ma 69 numeru, gdzie się podział?

Przeprowadzili się, kiedy Jurek miał siedem lat, do domu przy wielkim placu zabaw. Pierwszego dnia posłała go na podwórko. Nagle krzyk. Jurek popycha maluchy. Wpadła na dziedziniec, gdy tłumaczył matce dziecka: – Przeczytałem regulamin. Dzieci do lat trzech nie mogą tu się bawić. Ani nie mogą biegać psy, ani nie można grać w piłkę. Zabrała go do domu. Tłumaczy: dzieci nie wolno ruszać. Następnego dnia znowu krzyk z podwórka. Jurek kopie w tablicę, rzuca w nią kamieniami. Skoro dzieci mogą być, to niech chociaż tego regulaminu nie będzie.

Zespół Aspergera u dzieci

Zaczęła szukać pomocy u psychologów w publicznej służbie zdrowia. Zapisywali ją na wizyty za pół roku. Minęły dwa lata, a nikt nie podjął się terapii.

I wtedy zdarzył się cud. Dorosła córka Natalii na konferencji usłyszała referat o podobnym chłopcu. Zagadnęła prelegentkę. Dziewięcioletniemu Jurkowi wykonano test i postawiono diagnozę: autyzm z wysokim funkcjonowaniem intelektualnym, tak zwany zespół Aspergera.

Zespół Aspergera (ZA) nie jest chorobą, w literaturze definiuje się go jako odmienny styl poznawczy. Oficjalnie szacuje się, że ma go jedna osoba na dwieście, ale niektórzy badacze twierdzą, że już jedna na sto. Mówi się wręcz o epidemii.

Umysł osoby z ZA zachowuje się tak, jakby brakowało w nim połączeń między doznawanymi emocjami a systemem intelektualnym, który je rozpoznaje i nazywa. Aspi nie potrafi sobie też wyobrazić, co czują i myślą inni. Czymś naturalnym jest dla niego funkcjonowanie komputera czy silnika, znacznie trudniejszy jest człowiek.

Zwykle w ludzkim umyśle działa program, który pozwala wiązać elementy w całość. Zbierane doświadczenia układają się w reguły, na podstawie których nadajemy znaczenie poszczególnym faktom. Umysł Aspi tego nie robi.

Dlatego dwulatek z ZA z łatwością układa puzzle dla dorosłych – dostrzega więcej szczegółów i szybciej podejmuje decyzje. Ale nie widzi całości, więc z trudem przychodzi mu rozpoznawanie twarzy. Ta sama osoba raz uśmiechnięta, raz smutna to dla niego dwaj różni ludzie. W codziennych rozmowach wyskakują z niego, niczym z wyszukiwarki, bloki informacji skopiowane żywcem z przeczytanych encyklopedii czy książek, a jeśli pochodzą z filmów – to wraz z intonacją. Nie uczy się mowy z interakcji społecznych, tylko z lektur, więc jego słowa często nie pasują do sytuacji. Nie rozmawia, lecz przemawia. Przez „Kubusia Puchatka” nie przebrnie, bo emocje bohaterów to dla niego czarna magia.

80 proc. dzieci z chorobą Aspergera towarzyszą objawy ADHD (nadczynność psychoruchowa). Inaczej też odbierają bodźce zmysłowe – zakrywają na przykład uszy na dźwięk nalewania wina do kieliszka, szczęku sztućców. Mogą się za to pasjonować szumem owadzich skrzydeł, burzami – opowiadać godzinami, że każda jest inna, słuchać ich nagrań. Nie czują głodu, trzeba im przypominać, że pora coś zjeść, i zdarza się, że lądują w szpitalach z powodu niedożywienia. Nie wiadomo, czy zasygnalizują zapalenie wyrostka, bo mają obniżony poziom odczuwania bólu. Mogą fatalnie znosić delikatny dotyk, a wciskać się w ciasne miejsca, by poczuć swoje ciało. Opierają się o innych jak o przedmioty. Częściej cierpią na depresje i lęki. Różnią się między sobą temperamentem – jedne są wycofane i ciche, inne ekstrawertyczne.

Świry dziwadła, czyli zespół Aspergera w szkole

Gdy Jurek rzucił butelką w panią od matematyki, była afera.

– A gąbką można? – zapytał całkiem serio. I dlaczego, jak się rzuci butelką w kolegę, to nie ma afery, a jak w matematyczkę, to jest? Nie pojmuje, dlaczego ludzie się obrażają, kiedy mówi prawdę. Nauczycielka zabrała mu książkę, to nazwał ją złodziejką. Pani od angielskiego powiedział, że jest stara. – Dla niego to taki sam komunikat jak to, że jest piękna pogoda. Nie ma zabarwienia emocjonalnego ani kontekstu – mówi dr Beata Kozielec, psychiatra dziecięcy z Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży.

W świecie Aspich wszystko jest dosłowne. Nie kłamią. Mają ogromne poczucie sprawiedliwości. – Nie tłumacząc takiemu dziecku sytuacji społecznych, zachowujemy się tak, jakbyśmy zabrali krótkowidzowi okulary, posadzili go w ostatniej ławce i nieustannie karali za to, że nie przepisuje z tablicy – mówi dr Kozielec.

Kolega na przerwie powiedział Jurkowi, że wpuścił wirusa do jego komputera. Na lekcji Jurek przeklina, krzyczy, że zabije. Nauczycielka demonstracyjnie go ignoruje, co chłopca tylko nakręca. W końcu pani krzyczy: – Czy ty nie możesz być jak inne dzieci?!

Koledzy się śmieją. Jurek płacze. Internetowe szachy to dla niego jedyny świat jasnych reguł, źródło poczucia bezpieczeństwa. W jego umyśle właśnie został zburzony, więc krzyczy. – Nie domyśli się, że to żart albo że komputer można naprawić. Problem przestanie istnieć, kiedy wyjaśnimy mu intencje uczestniczących w zdarzeniu osób – mówi dr Kozielec. I dodaje: – Agresja bierze się stąd, że choć mają dobre intencje, są niezrozumiani i odrzucani.

Publiczna szkoła, do której chodził Jurek, starała się do niego dostosować. Dla dzieci zorganizowano lekcje o ZA. Przynaj­mniej raz w miesiącu terapeutka Jurka spotykała się z jego nauczycielami. Gdy na klasówce miał zrobić rozbiór logiczny zdania: „Moja mama przygotowała wczoraj wielkanocną palmę”, odłożył długopis, bo jego mama nie robiła palmy. Wyciągnęli wnioski: identyczna konstrukcja, tylko o szachach. Rozwiązał bezbłędnie. Wiedzieli, że trzeba mu sygnalizować, że coś ważnego będzie się działo, otwierać na właściwej stronie książkę, wskazywać zadanie, żeby podążał za tokiem lekcji. Zadawać krótkie pytania, bez dwuznaczności. Pilnować, by zapisał, co jest zadane, inaczej nie odrobi.

Niestety, z trzech klas trzecich zrobiono dwie czwarte, a nowy wychowawca nie zrozumiał problemów Jurka. – Syn całkowicie stracił zainteresowanie. Jeszcze mocniej trzymał się rytuałów, a mnie za rękę, kiedy szliśmy do szkoły. Siedziałam z nim na lekcjach – opowiada Natalia. Zaryzykowała zmianę. Przeniosła chłopca do szkoły integracyjnej, gdzie mają doświadczenie z ZA: nauczyciel wspomagający obecny jest na każdej lekcji, są zajęcia z szachów i kółko informatyczne. Jurek zapisał w dzienniku: „Na dwanaście poznanych nauczycielek dziesięć się uśmiechnęło”. Już po kilku dniach powiedział, że jest szczęśliwy.

W USA osoby z syndromem Aspergera mają indywidualny plan nauczania, zbudowany w oparciu o największe zdolności i realne możliwości. W Polsce nawet w klasach integracyjnych diagnoza służy często do usprawiedliwiania zachowań dziecka, a nie pomagania mu w socjalizacji. Matkom zdarza się usłyszeć: – Z dzieckiem z zespołem Aspergera inne dzieci się nie bawią. Czego się pani spodziewała? A one potrzebują rówieśników. – Mają wyższą niż przeciętna potrzebę bycia społecznie akceptowanym – wyjaśnia dr Kozielec.

Leczenie Aspergera, czyli przyszłość

Przyczyny zespołu Aspergera nie są do końca poznane. Na pewno nie powodują go błędy wychowawcze. Nie wszystko daje się wytłumaczyć genetyką. Psychoanalitycy sugerują, że może to być somatyczny mechanizm obronny na niesprzyjające warunki. Pojawiło się też przypuszczenie, że syndrom pojawia się w następstwie zatrucia metalami ciężkimi. Często pomaga zmiana diety na bezmleczną, bezglutenową i bezcukrową. Nie ma jednak jednego standardu leczenia, każdy przypadek jest indywidualny.

ZA występuje niemal wyłącznie u chłopców. 20 proc. ich ojców lub dziadków ma wykształcenie techniczne. Częściej są wśród nich finansiści, informatycy, naukowcy, rzadziej lingwiści czy psychologowie.

Diagnozowane powinny być dzieci roczne i już wtedy należy rozpoczynać terapię. W zabawie z terapeutą uczą się na przykład nawiązywać kontakt wzrokowy. To, co można wypracować przez rok wczesnej terapii, z dzieckiem 12-letnim zajmie już trzy lata. Starsi uczą się odczytywać emocje: kąciki ust skierowane w dół – smutek. Odgrywają scenki. Ćwiczą przyjmowanie i dawanie komplementów. Umiejętności tych nie nabyłyby samodzielnie, a to skazuje na izolację.

Asperger u dorosłych

Wcześnie zdiagnozowana i poddana intensywnej terapii osoba ma szansę założyć rodzinę.

Skąd Aspi wiedzą, że ktoś jest dla nich bliską osobą? – Przyszła do mnie do szpitala, usiadła na łóżku, jej biodro dotykało mojego. Pokazywała zdjęcia z wakacji, na których była uśmiechnięta – zdefiniował student. Innemu (od dawna w terapii) udało się nawiązać romans. Z fachowej literatury dowiedział się, jak kobietę zaspokoić seksualnie. Wszystko się wspaniale udało (nawet kilka razy!). – Tylko nie wiedziałem, kiedy przestać ją całować. Jak poznać, że ma dość? – relacjonował.

Wielu Aspich kończy jednak samotnie, jako bezdomni czy nawet przestępcy. Pozbawieni nieformalnych kontaktów społecznych nie rozwijają umiejętności potrzebnych do samodzielnego życia. 20-latki na pytanie, skąd wziąć pieniądze, odpowiadają, że najlepiej z bankomatu lub kantoru, czy dosłownie: pobrać z magazynu banknotów. A jak któryś uzna, że wszystko powinno być za darmo, przestaje płacić rachunki. Jeśli po ukończeniu studiów nie mogą się odnaleźć na rynku pracy, przychodzą po diagnozę, by ubiegać się o rentę. Z drugiej strony wielu dorosłych Aspich można (bez urazy) spotkać na uniwersytetach. Bywa, że zajmują wysokie stanowiska. Czasem do gabinetu dr Kozielec trafia dobrze funkcjonujący księgowy lub student ostatniego roku.

Ze sławnych Aspi wymienia się Alberta Einsteina czy Richarda Stallmana, jednego z twórców idei wolnego Internetu. Badacz syndromu Hans Asperger pisał: „Niezachwiana determinacja i intelektualna przenikliwość, skrupulatność i skupienie się na jednym celu mogą prowadzić do wyjątkowych osiągnięć”.

– Jeśli Jurek znajdzie swoją dziedzinę zawodową, to będzie w niej świetny. Odda się jej bez reszty, jak teraz szachom. Adoratorki też się wtedy znajdą, a nawet jeśli nie, dla niego to drugorzędne – mówi Natalia.

Tekst został opublikowany w POLITYCE w lutym 2010 roku.

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/278169,1,zespol-aspergera–czy-to-tylko-inna-struktura-mozgu.read

Odwaga ojcowania – w kwartalniku Polityki „Ja My Oni”

 23 maja 2017

Mężczyźni świetnie radzą sobie z dziećmi. Dlaczego wciąż trudno im w pełni zaufać?

Dla mężczyzny główny problem polega na tym, że staje się nikim. Niewolnikiem. To, czego on chce, kim jest, traci znaczenie.

Bycie z dzieckiem jest pracą wymagającą dotarcia do najgłębszych pokładów własnych emocji.

Mirosław Gryń/Polityka

Bycie z dzieckiem jest pracą wymagającą dotarcia do najgłębszych pokładów własnych emocji.

Maciek: – Matki są bardziej przewrażliwione, strachliwe. Ojcowie pozwalają sobie i dziecku na więcej luzu. Nie boją się, że ono nabije sobie guza, jeśli dzięki jakiejś ryzykowniejszej sytuacji może zyskać nową umiejętność czy dobrze się bawić.

Eda: – Tomek traktuje dzieci jak równych sobie. Potrafi zrozumieć, co je zajmuje. Jak gra w piłkę, nie myśli, że to ma jakiś rozwojowy cel. Po prostu z tymi dziećmi jest.

Ania: – Jaś jest dla dzieci i one są całe dla niego. On nie wymyśla, co one powinny, on im proponuje. Potrzebują, to z niego biorą.

Marta: – Maciek akceptuje je bezwarunkowo. Ma przekonanie, że od trzeciego roku życia dziecko jest gotowe do socjalizacji, a do tego czasu – żeby rozwinął się człowiek pewny siebie i szczęśliwy – musi mieć poczucie bezpieczeństwa, ciepło i miłość. U niego nic nie dzieje się w nerwach, w złości, nigdy nie krzyczy na nie, wszystko tłumaczy. Kocha, karmi, chroni. Bardzo dużo przytula. One się przy nim ciągle uśmiechają. Uszczęśliwiają go po prostu. Jego strasznie cieszy, że tak do niego lgną.

Kasia: – Jak się z nim bawi, potrafi się tak zamyślić, zapatrzeć na dziecko z takim uczuciem ogromnym.

Marta: – I ma wtedy taki błysk w oku. To jest bardzo miłe do obserwowania.

Kasia: – Syn wciąż o nim mówi. Tata jest ciągle w jego głowie. Jest między nimi więź. Dla kobiety facet, który ma fajny kontakt z dzieckiem, jest niesamowicie atrakcyjny.

Jaakko: – Skoro mój przyjaciel dał radę, to ja też. Przekonałem się, że jeśli masz motywację i akceptujesz fakt, że musisz opiekować się dzieckiem, poradzisz sobie. Każdy mężczyzna może. Każdy, który chce.

Marta: – Mąż współczuje ojcom, którzy tego nie doświadczają.

Dojrzałość

Pamiętam miejsce i moment, kiedy zauważyłam ich po raz pierwszy: dwaj obcy sobie mężczyźni z wózkami dziecięcymi przepuszczali się na skrzyżowaniu chodników. Było słoneczne, jesienne przedpołudnie. A że każdy z nich popychał ten sam atrybut kobiecości, żaden nie chciał uprzejmości ze strony drugiego: przepuszczenia na drodze. Rozbawiła mnie ta scena. Świadczyła o wyjściu z męskiej roli i wejściu w jakąś nową – jaką?

Zaczęłam zwracać na nich uwagę. Codziennie zauważałam kilku. Zagadywałam, w końcu celowo jeździłam po warszawskich placach zabaw i parkach, by rozmawiać z ojcami opiekującymi się dziećmi. Stałam nad stawem na Polu Mokotowskim i jednocześnie widziałam czterech. Na pewno w każdym dużym mieście w Polsce są już takie miejsca.

Wielu mężczyzn po lekturze mojej książki „Ojcowie szóstego levelu”, która powstała po tych spotkaniach (i której bohaterów w tym artykule cytuję), reaguje radosnym: Ja chcę mieć dziecko! Coraz więcej ojców chce uczestniczyć w wychowywaniu. Potrafią powiedzieć partnerce: To jest tak samo moje dziecko, jak twoje. Kocham je tak samo mocno i też nie chcę go skrzywdzić. Musisz mi zaufać, bo potrzebuję go równie bardzo jak ty.

Ale też wielu znajomych mężczyzn przyznało, bez czytania, że boi się mojej książki. Może mają poczucie winy, że nie są ojcami zaangażowanymi? Słyszę: związki będą się przez to rozpadać. Opiekę nad dziećmi uważają – i słusznie – za zagrożenie dla pozycji zawodowej osoby, która się tego podejmuje. Jak bogaci nie kwapią się z oddawaniem majątków biednym, tak mężczyźni nie kwapią się do rezygnacji ze statusu, jaki daje im praca zawodowa. Najwyższy odsetek ojców na urlopach rodzicielskich zanotowano w Krakowie – 2,6 proc. przebywających na nim rodziców i w Warszawie – 2,2 proc.

Kiedy gromadziłam materiał do książki, kilku panów „przyłapanych” w powszedni poranek z wózkiem w popłochu uciekło, mówiąc wprost, że nie ma się czym chwalić i nie jest to powód do dumy. Nie zatrzymywałam. Ale przygniatająca większość napotkanych mężczyzn bez wahania godziła się na rozmowę. – Upokorzenie mężczyzny, bo jest z dzieckiem w domu? Bzdura jakaś! Dzieci dodają męskości. To, że jestem w roli wykonywanej częściej przez kobiety, podejmuję się tego, czerpię z tego przyjemność i wychodzę poza wzorce kulturowe, czyni mnie mocniejszą jednostką – mówi Maciek. – Może jest takie podejście, że do roku dziecko jest zarezerwowane dla matki, bo je mleko z piersi, nic nie mówi i śmierdzi kupą, ale nie wiem, skąd pomysł, że ojcowie mogą opiekę nad własnym dzieckiem uważać za niefajną. W jego pokoleniu, opowiada, ojcowie z dziećmi wychodzą, wyjeżdżają, przewijają je, bawią się z nimi. Nie zna przypadku, że wyłącznie mężczyzna zarabia, a tylko kobieta zajmuje się domem i wychowaniem dzieci. – Spośród trzydziestu młodych ojców, jakich znam, jeden chciałby przynosić do domu pieniądze, gdzie już wszystko byłoby posprzątane, poprane, dzieci uśmiechnięte – tylko poprzytulać i położyć spać. Ale to jest wyjątek. W mojej głowie nie mieści się, że facet zajmujący się własnym dzieckiem może być przedmiotem kontrowersji.

Na placach zabaw spotkałam niemal wyłącznie mężczyzn wykształconych. Widzieli w życiu wiele różnych scenariuszy, wybrali jeden z wielu, najlepiej pasujący do ich rodziny i zaistniałej sytuacji. Zostali w domu głównie dlatego, że kobieta chciała lub musiała wrócić do pracy. Ale żaden z nich całkowicie zarobkowania nie porzucił.

To mężczyźni ponadprzeciętnie dojrzali. – Jeśli rozumiem własne potrzeby – co mnie wytrąca z równowagi, czego potrzebuję w danej chwili – łatwiej zrozumiem potrzeby dziecka – mówi Jaś. Są zwykle nasyceni życiem. Odnieśli już sukcesy i porażki, umieją sobie z tym radzić. Potrafią powiedzieć do żony: masz pasję, rób to, czego naprawdę chcesz. Ja ci pomogę. I o niej: dziś żona i jej potrzeby są ważniejsze, jutro ona uzna, że moje potrzeby są ważniejsze.

Obserwację tę potwierdza Urszula Sajewicz-Radtke, psycholog rozwojowy: – Aby zdecydować się na podjęcie działań niespójnych ze swoją rolą społeczną, mężczyzna musi być niezwykle świadomy siebie, swojej męskości i swojego związku. Widzą siebie nie w damskim przebraniu, tylko w roli ojca – rozumianej inaczej niż bankomat.

Część moich bohaterów miała fajnego, zaangażowanego w ich życie ojca, a więc wzorce z domu. Ale kilku przeszło długi proces dojrzewania do niezależności i autonomii. Na matki swoich dzieci wybrali kobiety utalentowane, z marzeniami zawodowymi i pasjami.

Praca

Z ich opowieści wynika, że bycie z dzieckiem jest pracą wymagającą dotarcia do najgłębszych pokładów własnych emocji. Dla mężczyzny główny problem polega na tym, że staje się nikim. Niewolnikiem. To, czego on chce, kim jest, traci znaczenie. Mówią zgodnie: brak przestrzeni na „ja”. Nie masz czasu pójść na siłownię, pobiegać, pomyśleć, że ma się potrzebę pójścia w góry. Tyle jest do zrobienia, że na filozofię, teatr, kino nie ma już siły. System bez wewnętrznego bhp. Nawet jak dziecko śpi, nie do końca można odpocząć, bo trzeba planować, być przygotowanym na to, co zdarzy się później. Potrzeby dziecka są najważniejsze.

Zdaniem wielu z nich bycie z dzieckiem wzmacnia, dodaje energii, ale też wypala. Sądzą, że matkom akceptacja faktu: nie jestem ważna, przychodzi łatwiej. (A co, jeśli to mit?)

Równie trudne jest dla nich panowanie nad własnymi emocjami. Michał mówi: – Dziecko płacze, a człowiek nie wie, czego ono chce.I opowiada, jak sobie radzi. Są trzy główne problemy: jeść, spać, pić. Jak te rzeczy się sprawdzi i nie o to chodzi, to można leżeć i wyć razem z nim. Bo akurat w tym momencie chodzi mu o coś innego. Dziecko będzie płakało, póki nie zapomni. Trzeba je wtedy zająć czymś innym. Wszystko zależy od poziomu, jak ono jest wkurzone i jak ja jestem wkurzony tym wyciem, bo dziecko dostosowuje się do nastroju opiekuna. Nie można krzyczeć przede wszystkim. Pobiegać, żeby się uspokoić, i od początku spróbować do tego podejść. Wystarczą dwie noce przespane w całości i całkiem inaczej się funkcjonuje.

Męczące i irytujące dla ojca bywa, że z dziećmi każdy dzień jest inny. Wczoraj syn coś uwielbiał, dziś nie cierpi. Co było fajne, już nie jest. Dziecku nie można powiedzieć: ubierz się – i ono się ubierze. Spodnie okazują się nie takie, nawet jak innych nie ma. – Ja mu nie mogę na siłę włożyć butów. Dziecko nie jest w stanie powiedzieć, o co mu chodzi albo co czuje, tylko się złości, jest krzyk, wrzask, bo np. jest zmęczone, ale nie zdaje sobie z tego sprawy – mówi Jaś.

Krzysztof Górski, twórca warsztatów dla ojców, dodaje: – W biurze jest łatwiej, nie trzeba się tak dostosowywać. Można zrobić przerwę, pójść na lunch, nie trzeba cały czas holować na sobie tej drugiej osoby. A dziecko trzeba holować. Non stop reagować na jego potrzeby. Być z nim w kontakcie przez cały dzień. W pracy ludzie są zsocjalizowani i ich reakcje mieszczą się w obrębie akceptowalnej kultury. A dziecku jak czegoś chce, bardzo trudno wytłumaczyć, że tego nie dostanie. Dzieci się nosi, trzeba za nimi biegać, ubierać, prać, gotować, sprzątać. I fizycznie, i psychicznie większość zajęć zawodowych jest mniej wyczerpująca niż zajmowanie się dzieckiem.

Kontrola

Nie każdy mężczyzna ma odwagę na taką wyprawę w głąb nieznanego i w głąb siebie. A polskie społeczeństwo tej zamiany nie ułatwia. Michał, tata Poli, mówi: – Znajomi mają kłopot z tym, że siedzę w domu. Uważają, że nie chcę brać udziału w wyścigu korporacyjnym. Że to taka ucieczka w Polę. Zaczęli się śmiać, że zdewociałem, ząb straciłem, pazur. A sami przychodzą do domu – dziecko już śpi. Wychodzą rano – jeszcze śpi. W weekend ono nie chce na ręce przyjść. Drze się, a on nie wie, co zrobić. Serce się kraje, bo to jednak ojciec. Ja umiem córkę uspokoić, gdy płacze.

Żony nowych ojców słyszą sakramentalne pytanie koleżanek: O, to twój mąż został w domu, a ty pracujesz? Niby nic złego, ale jednak: zaskoczenie, dysonans. Od mam, cioć, babć płynie „troska”: A czy on da sobie radę? A czy on będzie pamiętał? A czy ty się nie boisz? To sieje poczucie niepewności, przekonanie, że ona jest złą matką. Bo to kobieta ma być tym lepszym rodzicem. Dopuszczane do dziecka są ewentualnie babcie, nawet obce – ale kobiety. Często kiedy facet chce coś zrobić, żona go odpędza: Co ty robisz? Źle, oddaj mi to dziecko. Ojcowie narzekają, że kobiety im narzucają: czapeczka, szaliczek, wszystko ma być tak, jak ona chce. Bo niby wie lepiej. – Albo jak ojciec się z dzieckiem bawi, to leży na kanapie. Trochę się pobawią razem, trochę dziecko samo się czymś zajmuje. Zdaniem kobiety tak jest źle. Trzeba się cały czas bawić razem. Zabawa ma być aktywna, cały czas nastawiona na stymulowanie rozwoju – zauważa Krzysztof Górski.

Oddanie kontroli, zaufanie – to jest dla kobiet trudne. A ojcem mężczyzna się staje, gdy jest z dzieckiem sam, choćby na weekend. Wtedy zaczyna się branie odpowiedzialności, bo on musi nakarmić, zmienić pieluchę, iść do lekarza. Zauważa, że dziecko ma różne potrzeby, bo jak są razem z matką, najczęściej to ona ma rozwiązać problem. – Ojciec nie może mieć nad sobą nadzorcy i doradcy, ręcznego sterowania – mówi Górski. – Kobieta powinna sobie powiedzieć: jakoś wytrzymam bez sprawowania kontroli. Jest dorosły, poradzi sobie. Ojciec musi iść na spacer, a dziecko musi się przeziębić, żeby on poczuł konsekwencje. I ona powinna powiedzieć: trudno, zróbmy coś z chorobą, a nie: to twoja wina. Matkom trudno jest pozwolić, by ojcowie popełniali błędy, a oni tylko w ten sposób mogą się uczyć.

Ala starała się we wszystkim męża doceniać, nawet jak robi inaczej niż ona.

Po jakimś czasie zrozumiałam, że on ma takie samo prawo decydowania o dobru tego dziecka jak ja. Robi to w najlepszej wierze. Muszę to uszanować – mówi Kasia. Przyznaje natomiast, że przez pewien czas ulegała stereotypowemu myśleniu, że mąż powinien ją utrzymywać. – To był najgorszy czas w moim życiu. A wszyscy ci mówią, że właśnie tak powinno być. A to nieprawda! Więc nie dam sobie wmówić, że mam się z tym źle czuć.

Wiele razy słyszałam od matek: mąż mnóstwo rzeczy z dzieckiem robi lepiej niż ja. Ale są też trudne chwile. Gdy dziecko spędza dużo czasu z ojcem, jak będzie czegoś chciało, pobiegnie do niego – i to bywa jak nóż w serce kobiety.

Terytoria

Mężczyźni z dziećmi chodzą na spacerach zwykle samotnie. Zazwyczaj nie podchodzą do mam. A nawet jeśli próbują, często są ignorowani, bo porządna matka Polka dość tradycyjnie pojmuje rolę kobiety. Panowie nie mają (jeszcze, jak twierdzą psychologowie) skłonności do budowania ojcowskich grup, w których mogliby otrzymać wsparcie. – Na placu zabaw nie wyobrażam sobie podejść do obcego faceta i zagaić, co jego dziecko jadło albo co umie. Place zabaw, parki to są takie kobiece terytoria. Może tam muszę bardziej być mężczyzną niż gdzieś indziej? – pyta retorycznie Maciek. Ale ma dwóch kumpli z młodości, z którymi spotykają się raz na dwa miesiące, kiedy są z dziećmi. Maciek mówi: – Wiesz, kiedy mi się bardzo dobrze nawiązywało relacje z innymi ojcami? Na wyścigu rowerowym. Musiał być tata na własnym rowerze i dziecko na własnym. Rywalizacji było mało, ale to męska czynność: sport. Relacje z innymi ojcami nawiązywały się przy obserwowaniu swoich i cudzych dzieci, jak marudzą. Bo było za bardzo pod górkę, albo piasek, albo kałuża, albo ogólnie: tato, już nie mogę. – Wspierając dzieci, pochylając się nad tymi ich problemami z czułością, musieliśmy się powstrzymać, żeby się nie śmiać. I w takich momentach z innymi ojcami jest super.

Z tatą się wyżej bujasz, szybciej jedziesz na sankach. Z tatą jest odwaga. Robię i niczego się nie boję. Tak mówią dzieci. Matki spekulują, że może te dzieci będą odważniejsze niż ich rówieśnicy wychowywani głównie przez panie.

Psychologowie rozwojowi twierdzą, że z punktu widzenia dziecka wszystko jedno, kto jest dla niego osobą znaczącą: ojciec czy matka. Ważne, żeby taka osoba była, odpowiadała na jego działania i potrzeby. Badania nie wykazują istotnych różnic między dziećmi wychowanymi przez rodziców samotnych, więc nie należy się ich raczej spodziewać w pełnej rodzinie, gdzie ojciec zajmował się dzieckiem więcej. Tym bardziej że matki po pracy i w weekendy dzieckiem się zajmują. Różnica między ilością czasu spędzonego z pracującą matką i etatowym tatą nie jest dramatyczna. W tradycyjnym modelu mężczyzna po pracy odpoczywa, nie spędza czasu z dziećmi. Przy tym etatowi ojcowie wieczorem wychodzą, bo muszą odpocząć. Kobiety siedzące w domu nie przyznają sobie takich praw (nie ma z kim dziecka zostawić, bo on sobie przecież nie poradzi).

Zamiana ról spowodowana jest głównie decyzjami kobiet. Statystycznie ujmując, są lepiej od mężczyzn wykształcone, coraz więcej zarabiają. Pozycja kobiet rośnie, im bardziej gospodarka jest oparta na wiedzy – mniej siły fizycznej potrzeba do wykonywania pracy, a zarządzanie inteligentnymi, wykształconymi ludźmi bliższe jest inspirowaniu do rozwoju i stawianiu ciekawych celów (więc przypomina wychowanie dzieci). Ważne się staje, jakiego ojca się dla dziecka wybierze. Czy takiego, który będzie oczekiwał obsługi w podstawowych czynnościach życiowych, bo nikt wcześniej nie postawił przed nim wyzwania, jakim jest obsługa pralki? Czy partnera, który będzie rodzicem równie dobrym?

Choć oczywiście zawsze będą kobiety, które nie zechcą pracować zawodowo. Mają silny instynkt macierzyński lub słabą, nudną pracę. Kobiety często nie chcą brać pełnej odpowiedzialności za zarabianie, bo to jest trudne. Zwłaszcza że na razie świat zawodowy urządzony przez mężczyzn nie jest skrojony na damski fason. Ale i to się zmienia: im więcej kobiet w zarządach, a mężczyzn z doświadczeniem opieki nad dziećmi, tym środowisko pracy będzie bardziej przyjazne rodzinie.

Człowieczeństwo

Maciek: – Po doświadczeniu z dziećmi lepiej kieruję ludźmi. Łatwiej mi zachęcać pracowników do zrobienia czegoś. Dzieci to dobre ćwiczenie relacji człowiek–człowiek. Wydawanie poleceń i pilnowanie z batem jest proste, ale mało skuteczne. Trudne i bardzo skuteczne jest budowanie relacji i wyzwalanie w dziecku czy pracowniku wewnętrznej motywacji do robienia czegoś.

Jasiek: – Maja nadała mojemu życiu sens. Dała mi wiarę w siebie, w swoje możliwości. Dała rytm dnia – stałe godziny posiłków, snu. Wcześniej tego nie miałem, a warto, bo można więcej rzeczy zrobić.

Jaakko: – Dostałem niepowtarzalną szansę obserwowania, jak rozwija się człowiek. To rzeźba, którą tworzysz. Twoje dzieło sztuki.


Michał
: – Dziecko się zmienia, codziennie uczy czegoś nowego i bardzo fajnie na to patrzeć. Ja mu coś daję, ono bierze i oddaje. Pokazuję coś, a ono to robi, po paru dniach robi lepiej. Na każdym spacerze z rowerkiem biegowym jeździ coraz sprawniej. To świetne uczucie! Patrz, patrz, patrz, sama jedzie!

Jaś: – Już nigdzie nie muszę biec. Wprawdzie nie pojadę w najpiękniejsze miejsce świata, ale nie mam już takich pragnień. Dostaję coś, czego mi brakowało: spokój, dopełnienie, ciepło.

Jerzy: – Ona cię kocha najbardziej na świecie. Nawet jak nie chcę jej czegoś dać i płacze, to żeby się uspokoić, musi się do mnie przytulić. I to cię tak osłabia.

Tomasz: – Wyszło tak, że to jest bardziej moje dziecko niż żony. Często mówi: Nie obraź się, mamo, ale wolę pójść na spacer z tatą. Czuję satysfakcję, dumę, zbliżenie do tego, co kobiety mają z racji fizjologii: noszenia w brzuchu czegoś, co się rusza, bólu porodu, karmienia piersią.

Jerzy: – Im lepszy masz kontakt z dzieckiem, tym większy wpływ na jego wybory. Jak będzie miało problem, przyjdzie do ciebie, nie do kogoś poznanego w internecie.

Michał: – Obcowanie z własnym dzieckiem daje wrażliwość na świat, inne spojrzenie na ludzi, na inne dzieci.

Krzysztof Górski: – Dzięki dzieciom w ojcach ukazuje się człowieczeństwo. Doświadczają własnych granic. Mężczyźnie zabrano połowę człowieczeństwa – miał być silny. A każdy jest i silny, i słaby. Cała sztuka, żeby to pogodzić.